Dziennik z epidemii. Dzień 16.




Wstanie na mszę na 6:00 rano okazało się łatwiejsze niż sądziłem. Zazwyczaj jestem śpiochem i nawet mógłbym spać do 9:00 codziennie. Jednak dziś wstałem dość raźno, a  właściwie obudziła mnie mama, bo sam bym pewnie zaspał.

Mroźny poranek o wschodzie słońca, podróż rowerem do kościoła. Gdy jechaliśmy rowerem z mamą dwukrotnie drogę przecięło nam stado galopujących saren. Śmialiśmy się, że za pierwszym razem, chciały nam oznajmić, że Chrystus zmartwychwstał, a za drugim razem, że prawdziwie zmartwychwstał.
Podczas śniadania wielkanocnego mama poświęciła wodą święconą wszystkich domowników, także rudego kocura. Zaczął się oficjalnie czas obżarstwa i polegiwania na sofach. Niespieszne rozmowy z mamą, ojcem, oczekiwanie na wiosnę.

Zdążyłem się całkiem dobrze zjarać na słońcu, jako że uciąłem sobie drzemkę na materacu przed domem. Zapowiada się piękna opalenizna.

Czas świąteczny upływa tak jakoś inaczej. Cokolwiek się dzisiaj nie działo, czegokolwiek bym dzisiaj nie zrobił, wydaje się to jedyne w swoim rodzaju, można wręcz rzec - uroczyste.
Mało jest uroczystych chwil w moim życiu, więc postanowiłem niegdyś zacząć celebrować codzienność i ostatnio całkiem dobrze mi to idzie. Nauczyłem się tego dzięki Jezusowi.

Jezu Chryste, dziękuję ci że umarłeś i zmartwychwstałeś dla mnie. Spraw, bym nieustannie żył duchem Twego zmartwychwstania. Odnów moje serce i naucz mnie umierać w samym sobie, abyś Ty i tylko Ty we mnie pozostał. Uczyń mnie znakiem Twojej miłości, co przemienia i przekształca. Dozwól posłużyć się mną w odnowie społeczeństwa, abym, głosząc Twoje życie i Twoją miłość, doprowadził wszystkich do Twgo Kościoła.

Komentarze

Popularne posty