Abba "Voyage" - o co tu chodzi?

Pamiętam jak dziś, to było lato, rok 1991, miałem wtedy 13 lat i trwała budowa ogrodzenia przy naszym domu, a jeden z ukraińskich robotników przyniósł wtedy magnetofon kasetowy, a którym mogłem wypróbować kasety od dawna zbierane przez ojca. Po włożeniu jednej z kaset i włączeniu "play" z głośników popłynęły dźwięki: "Chiquitita, tell me what's wrong, you're enchained by your own sorrow..." Na zakurzonym, wiejskim podwórzu wreszcie wydarzyło się coś magicznego, jeszcze wtedy nie wiedziałem co, nie rozumiałem też słów, ale już wtedy to poczułem -  skoczne i melodyjne akordy Benny'ego Anderssona rozbiły jakiś smutek, rozproszyły na moment nudę i pustkę tej mimowolnej, na pozór bezcelowej egzystencji chłopaka, którgo już nie bawiły już dziecięce zabawy na wsi, ale było jeszcze za wcześnie, by żyć życiem dorosłych. Dziś nastolatki mają koputery, gry, portale społoecznościowe, konsole; ja miałem wówczas tylko czarno-biały telewizor z jednym programem i ten pożyczony magetofon.

"Rozpadli się! Już dawno": powiedziała mama, gdy ja zapytałem o ABBĘ - "Dwóch facetów i dwie dziewczyny, jedna brunetka, druga blondynka". To musiało mi wystarczyć za wszystko. Nie wiedziałem nic o muzykach i nie rozumiałem słów piosenek. To już było na etapie, gdy kaseta "The best of" była puszczana na okrągło od rana do wieczora. Aż wreszcie koło 21.00 rozlegał się stanowczy głos mamy "Wyłącz to, dość już tego grania!" Jakiś czas później zostałem jeszcze zrugany przez równieśników na balu ósmoklasistów za "włączanie staroci".  

Życie sobie płynęło, latka leciały, aż wreszcie niemożliwe stało się rzeczywistością. Po czterdziestu latach od czasu ostatniego koncertu ABBY ukazuje się wspólny album. Z internetów wystrzeliwują niusy, że oto ponownie zagra razem legendarnych szwedzkich artystów z zespolu ABBA:  Anni-Frid Lyngstad, Benny’ego Anderssona, Björna Ulvaeusa i Agnethę Fältskog, w skrócie: ABBA

Pamiętam, że na zabawie na zakończenie podstawówki w 1993 roku dzieci śmiały się ze mnie, że puszczam starocie, tymczasem proszę! Mija kolejne 20 lat i ABBA wraca do łask, powstają filmy i musicale z ich piosenkami, słynny film "Mamma Mia". Problem w tym, że samych wykonawców w tych produkcjach ani widu, ani słychu. Głos został dany młodym, atrakcyjnym wykonawcom lub popularnym aktorom, jak Meryl Streep czy Pierce Brosnan.

Aż tu nagle w 2021 roku jednak legendarna czwórka szwedzkich artystów postanawia wrócić. Może to słowo "wrócić" jest jednak tu trochę na wyrost, gdyż tak sobie włączam, patrzę, a tu zamiast czwórki zaawansowanych wiekiem, aczkolwiek dobrze zakonserwowanych siedemdziesięciolatków widzę na teledyskach ich hologramy, nawiązujące rzecz jasna do ABBY, jaką nasi rodzice jeszcze pamietają z występu w legendarnym STUDIU 2 w polskiej telewizji. Wirtualne postaci są wzorowane na prawdziwych artystach z czasów swej świetności; i o ile zdumiewa realizm i profesjonalne wykonanie hologramicznych awatarów, to nie ukrywam, że zastanawia mnie fakt, dlaczego po prostu nie wykorzystano już żyjących, nieco starych, lecz jednak całkiem dobrze zakonserwowanych abbasów? 

No właśnie, czyżby wstydzili się swoich starych jap we współczesnym świecie, tak opętanym przez kult młodości? Czy może "przemówiono im do rozumu", że starych pryków nie bedą chcieli już ludzie oglądać? Bardzo to wszystko dziwne, ale może już taki jest świat. Po pierwsze:  muzykę się dziś rzeczywiście ogląda, rzadziej słucha, co należy rozumieć tak, że pod pojęciem muzyki kryją się teledyski lub koncerty. Najlepsze jest jednak to, że sama muzyka z najnowszygo albumu szwedzkiego zespołu (dźwięki + tekst) w sumie świetnie się broni, szczególnie kawałek "Don't shut me down", który fajnie nawiązuje  do linii melodycznej ich najlepszych albumów z lat siedemdziesiątych. Po co zatem cała ta szopka z hologramami? 

Niestety prawda jest smutna. ABBA oprócz muzyki była również zjawiskiem medialnym i chociaż wszystko działo się kilkadziesiąt lat temu, to faktem jest, że chcoć nie było wtedy internetu, to był to początek epoki telewizji, a zatem masowej transmisji koncertów. Sama ABBA zresztą wybiła się dzięki Eurowizji. Sami to wszystko zapoczątkowali i wypłyneli na szerwokie wody dzięki masowemu zasięgowi środków masowego przekazu: radio prasa, telewizja. Dodatkowo ich popularność zbiegła się z rozpowszechnianiem magnetofonów i kaset. Kaseta magnetofonowa może i narodziła się w latach sześćdziesiątych, ale dopiero na przełomie siódmej i ósmej dekady ubiegłego wieku jej popularność eksplodowała. 

Uwiecznione młode sylwetki na nośnikach VHS, plakatach z czasopisma oraz młode, niezdarte gardła wokalistów, wryły się do tego stopnia w zbiorową świadomość, że starym, że wiekowym, lecz jak najbardziej realnym artystom zabrakło odwagi albo wręcz głupio było pokazać ludziom prawdziwych siebie: starych, pomarszczonych, z dodatkowymi kilogramami. Ale jednak prawdziwych! Zamiast prawdy postanowili zatem wybrać wizję "innych siebie". Jakich? O tym możemy usłyszeć z piosenki "Don't shut me down":

And now you see another me, I've been reloaded, yeah

I'm fired up, don't shut me down

I'm like a dream within a dream that's been decoded

I'm fired up, I'm hot, don't shut me down

I'm not the one you knew, I'm now, and then combined

And I'm asking you to have an open mind (and I won't be the same)

I'm not the same this time around (ooh)

Droga, Abbo, chciałbym Wam zadać pytanie: Czy naprawdę sądzicie, że piękna symulacja komputerowa potrafi zastąpić rzeczywistość? Czy puste oczy komputerowych postaci zastąpią nam prawdziwych ludzi? Przecież Wasi fani, którzy pamiętają Was z młodości, też mają już po siedemdziesiąt lat i nie zgorszą się Waszym widokiem. Cieszcie się, że jeszcze żyją! 

A jeśli te tańczące hologramy miały być przekazem do młodego pokolenia, to wielce jest ten przekaz chybiony. Utrzymujecie ludzi, zwłaszcza młodych, w błędnym przeświadczeniu, że liczy się tylko młodość, bycie "sexi", "hot", a starości trzeba się wstydzić, ukrywać ją, by czasem ktoś na widok starej japy nie krzyknął z obrzydzeniem: "fuj!" Nie czyńcie im tej krzywdy! Instagram i TikTok już im wystarczająco namieszały w głowach. 

Przypomina mi się w tej chwili historia największego oszustwa muzycznego ostatniej dekady XX. wieku, kiedy okazało się, że Pilatus i Morvan z grupy Milli Vanilli nigdy nie śpiewali „Girl You Know, It’s True”, a głos na koncertach leciał z playbacku. Kiedy raz zacięła się płyta z playbackiem dwaj fałszywi artyści w popłochu uciekli ze sceny. Pilatus i Morvan - mimo iż byli prawdziwymi ludźmi - również byli w jakimś sensie wizualnymi awatarami muzyki, którą reprezentowali. Dwóch atrakcyjnych gości w modnych ciuchach i oryginalnych fryzurach dobrze się sprzedawało w czasopismach młodzieżowych i na plakatach. Prawdy nikt znać nie chciał, a że wyszła na jaw - cały biznes się skończył. 

Po prostu atrakcyjność fizyczna artystów podnosi wartość muzyki. Mechanizm to stary jak świat, uwieczniony jeszcze w homeryckiej Odysei. Na tej samej zasadzie syreny wabiły żeglarzy, którzy dawali się omamić cudownie śpiewającym stworom, przypominającym kobiety. Odyseusz zdawal sobie sprawę z tego, że nie wszystko, co człowiek widzi lub słyszy jest prawdą. Ta pięknie śpiewająca kobieta ma schowany gdzieś rybi ogon i pazury.  

Czy album "Voyage" odniesie sukces? Czy będzie miłym dla oczu kłamstewkiem, które będzie się jakiś czas reprodukować w sieci, aż zniknie? Czas pokaże! Szkoda, że zabrakło odwagi artystom do pokazania więcej siebie, bo oprócz paru zajawek widzimy piękne, lecz nic nieczujące hologramy! Starość też może być ciekawa, a nasz świat potrzebuje takiego przekazu, który zmierzy się z fikcją wiecznej młodości. 

Krzysztof Krawczyk potrafił wrócić na scenę i odnieść sukces, nawet w podeszłym wieku i z twarzą poskładaną po wypadku. 

Abbo, bądź jak Krwczyk! :) 

Komentarze

Anonimowy pisze…
Dzięki, rozwiązałeś mój problem co kupić mamie pod choinkę! :)

Popularne posty