Ars poetica

Podręczniki poetyki i literatury mówią wiele o poezji, ale zwykle skupiają się na samej budowie utworu poetyckiego. Opisują głównie samą matematykę poetyckiego języka, i robią to w jakimś zupełnym oderwaniu od uczuć samego piszącego. W rzeczywistości zarówno wiersz, jak i jego siostra - piosenka, biorą się z pragnienia, które w nas mieszka i z niepohamowanej tęsknoty za wiecznym szczęściem. 

Jeszcze jako dzieci uświadamiamy sobie, że odczuwanie szczęścia, np. w postaci bliskości, czułości, trwa krótko. Szybko dociera do nas, że mama nie podejdzie do nas za każdym razem, gdy płaczemy i chcemy jeść, nie od razu nas nakarmi albo przytuli. Chociaż bardzo pragniemy ciągłego szczęścia - to nie możemy cieszyć się nim na stałe. 

Dorastanie to dalszy proces umierania złudzeń o wiecznym szczęściu. Jednak w pewnej chwili dzieje się cud, zakochujemy się w drugim człowieku i odzyskujemy nadzieję, rodzimy się jakby ponownie. Wtedy chcemy już tylko, by to jedno z naszych pragnień, to największe, się spełniło, by przyniosło nam ową upragnioną wieczność, już tu, na Ziemi. Los jednak zazwyczaj sprawia, że tak nie jest, a dotkliwy ból złamanego serca powoduje, że już za życia dowiadujemy się, czym jest agonia, agonia pragnienia. Z czasem scenariusz się powtarza.  Jeśli do tego jesteśmy wrażliwi, uświadamiamy sobie po pewnym czasie, że być może nasze pragnienia nigdy nie zostaną zaspokojone, ponieważ nie pozwala na to ten świat, przez swoją ułomność i niedoskonałość. Jednak z jakiegoś powodu żyjemy dalej i wciąż wierzymy w szczęście, w miłość, brniemy zatem w świat, który coraz mocniej mnie rani i chłodzi nasz zapał. W świat, który zabija. 

Z największego pragnienia rodzi się pierwszy wers poezji, pierwsze słowa piosenki. Każdy wiersz miłosny nosi w sobie praktycznie tę samą treść: jestem teraz sobą, najmocniej, najpełniej, czuję siebie mocno, tu i teraz. Pragnę by to, co czuję, trwało wiecznie. Jednak chociaż pierwszy wers wydaje się być esencją tego, co chcę powiedzieć, niestety zbyt szybko się kończy. Okazuje się, że to, co poczułem ani nie trwało wiecznie, ani nie przyniosło mi spełnienia. Dlatego ów pierwszy wers powraca z inną treścią, choć za każdym razem w podobnej, choć lekko zmodyfikowanej formie. I tak rodzi sie wers drugi, trzeci i kolejny. Dodaję kolejne wersy, bo ten sposób choć na chwilę powraca do mnie szczęście, które wymknęło się z moich dłoni, ale wciąż wierzę, że je złapię. Podczas gdy w życiu szczęście zdaje się powracać w podobnych osobach, doznaniach, radościach i bólach, to w wierszu powraca przez podobną liczbę sylab w wersie, stały rytm, a w wierszu białym przez rozmaite próby zaczarowania języka. Wiersz kiełkuje powoli i chce wzrastać jak nowe życie, a ja to życie pielęgnuję i sam nim żyję, gdyż lepiej mi w tym świecie, w którym wszystko jest tak pełne, tak wyjątkowe, tak moje. Nie chcę, nie potrzebuję wracać do prozaicznej rzeczywistości. Do świata, który wydaje się tak ograniczony i niewystarczający. Tak rodzą się kolejne wersy, rodzą się kolejne zwrotki, rodzi się moja modlitwa o wieczność.

Piękne słowa nie dotrą jednak do nieba. Los tej modlitwy został już przesądzony. Modlitwa bowiem nie płynie do nieba, ale do człowieka, który tylko udaje Boga. Ziemski Bóg nie odpowie, więc list wraca do adresata, który sam musi sobie odpowiedzieć i robi to przez powtarzanie. W tym więzieniu powtórzeń każdy nowy wers staje się wciąż odnawianą raną, wciąż tym samym pytaniem, powracającą ciągle traumą,  koszmarem. Wtedy poeta sam, nawet poraniony, z coraz bardziej nieodwzajemnioną, ale szczerą miłością produkuje kolejne wersy, które układają się w kolejne schody do nieba. Okazuje się jednak, że nawet najdłuższe schody tam nie dotrą. W sercu zostanie pustka i żal. Pojawi się świadomość, że moje pragnienie, jak wszystko inne wokół, jest skazane na śmierć, gdyż nie sposób zbudować nieba tu, na ziemi. W piosence pojawia się w tym miejscu muzyczny most, który często przypomina rozpaczliwy, ośmiozgłoskowy jęk, już bez słów (middle eight). "Middle eight" modyfikuje strukturę piosenki i rozpaczliwie próbuje wyrazić poprzez samą muzykę to, czego już nie mamy siły wyrazić słowami. Dokładnie - brak słów świadczy o ostatnim zrywie, pragnienia i zarazem o jego bliskiej agonii. Za chwilę pozostanie tylko oczekiwanie w milczącej już zgodzie na śmierć. Ostatni wers bywa czasem jak ostateczne wyznanie, które wieńczy dzieło. Krótko po tym gaśnie wszelka nadzieja. Lecz samo pragnienie żyje, przynajmniej do kolejnego wiersza klub do kolejnej piosenki.

I tak ma się rzecz z ludzkimi pragnieniami i ambicjami, realizowanymi "po swojemu". Skazane są na śmierć, jak wszystko na świecie. Inaczej ma się rzecz, gdy przeżywamy wszystko razem z Bogiem, nawet jeśli to ból, zawód i rozczarowanie. W boskim planie śmierć jest tylko etapem, drzwiami, a celem jest właśnie owa wieczność, wieczne szczęście, którego na próżno szukamy wokół nas. Poezja obnaża mechanizm umierania ludzkich nadziei i nie sięga dalej poza milczenie następujące po kropce w ostatnim wersie. Poetyckie schody wersów pisanych w ludzkim języku to modlitwa, która nie trafi do nieba, bo jest tak naprawdę modlitwą do samego siebie, upajaniem się własnym cierpieniem, jego wielkością. Bóg nie jest adresatem tej modlitwy. Jednak to wciąż modlitwa i zawiera prawdę i gotowość złożenia ofiary. Pytanie tylko, komu? Jeśli ta ofiara będzie ofiarowana Bogu - nawet jeśli oznacza ona śmierć mojej ludzkiej nadziei - stanie się ona początkiem nowej nadziei, która tym razem zapuści korzenie w wieczności. 

Wiersz piszemy z góry na dół, to naturalny kierunek dla tego świata. Żyjemy, potem się starzejemy, kurczymy i trafiamy do grobu (no chyba że ktoś zostanie skremowany). Nasze marzenia i pragnienia rodzą się, rozkwitają i umierają. Wiersz boski pisze się nawet bez słów, pisze się go każdym dniem bycia przy Bogu i zawsze od dołu ku górze: od beznadziei i kryzysu ku prawdziwej nadziei i miłości, która zawieść nie może. 

 




Komentarze

Popularne posty