O przybyszach

        Zmartwię wszystkich, którzy myślą, że będę w moim artykule zmierzał do rozstrzygnięcia sporu pt. "osiedlać ich, czy nie?". Od razu zniechęcam do dalszego czytania każdego, kto myśli, że zaraz będę się stawiał po którejś stronie barykady. W tym artykule, jak i całym blogu piszę głównie o języku, o komunikacji, którą posługują się media i pojedynczy ludzie w budowaniu społecznych dyskursów. Bieżąca tematyka jest jednak na tyle interesująca, że pozwolę sobie na zupełnie osobiste przykłady i przemyślenia, ponieważ denerwuje mnie to że czytam przeważnie teksty o przybyszach ze Wschodu  pisane nie na podstawie własnych doświadczeń ale - nazwijmy to po imieniu - stereotypów oraz pojedynczych, często stronniczych przekazów medialnych. Aby stać się bardziej wiarygodnym postaram się zbliżyć jeszcze bardziej do obiektywności, która może nie będzie tak atrakcyjna jak ta serwowana w mainstreamie, ale cóż... zaletą mojej wizji jest przynajmniej to, że działam non profit, nie szukam sławy, kasy, nie zbieram oglądalności, więc nikogo nie muszę przekonywać, żeby utrzymywać swojego bloga na topie. Z tego powodu nie muszę pisać z pazurem, ironią, ani prześmiewczo, jak niektórzy skrajni publicyści - myślę tu zarówno o zwolennikach, jak i przeciwnikach osiedlenia u nas przybyszy ze Wschodu, gdyż poruszana tematyka nie jest bynajmniej  czarno-biała. Warto tu nadmienić, iż dziennikarze o skrajnych poglądach zazwyczaj piszą "pod siebie" , prowadzą dialog ze sobą jako interlokutorzy w dziwnej dyskusji, z której ludność napływowa często jest wykluczona. Jak za chwilę pokaże, podobną retorykę stosują politycy, przy czym dla nich prawda schodzi na dalszy plan z zupełnie innego powodu - dbają o własny interes, stanowiska i tylko po części o dobro własnych państw. Ja zaś nie mam prywatnej potrzeby ani interesu, by kogoś przekonywać, stąd siłą moich argumentów jest szczerość oparta na faktach, a nie własna korzyść czy próba uzyskania intelektualnej przewagi poprzez użycie specyficznego języka budującego krzywdzące uogólnienia na podstawie pojedynczych wypadków.

      Zacznijmy od tego, że - jak to się często zdarza w publicznej polemice - problem tkwi nie w odpowiedziach na popularne pytania - one z czasem przyjdą same i rzeczywistość sama je zweryfikuje, lecz w samej naturze zadawanych pytań. Problemem są źle zadawane i niewyczerpujące tak złożoną problematykę pytania. A jakie pytania słyszymy? "Czy jesteś za osiedleniem imigrantów w Polsce?". "Co myślisz o osiedleniu uchodźców wojennych w Polsce?". "Czy jesteś za osiedleniem ludności muzułmańskiej w Polsce? Problem tkwi w samym nazewnictwie. Dostrzegłem to i dlatego zdecydowałem, że nie będę pisał o imigrantach, ani o uchodźcach; nie będę pisał o wędrówce ludów, dzikusach, ani o terrorystach. Napiszę po prostu o przybyszach, wędrowcach, o ludziach z daleka, nie wnikając w to, czy są to ludzie którzy nie mają się gdzie podziać i szukają lepszego skrawka nieba, z którego nie lecą bomby i gruz nie sypie się na głowy, terroryści z karabinami ukrytymi w plecakach czy po prostu przedsiębiorczy imigranci. Druga sprawa to słowo "osiedlenie" zwane często przez przeciwników tego słowa "zasiedleniem". Żadne z tych słów nie odzwierciedla tego, czego świadkami jesteśmy: czyli po prostu tłumów ludzi, które idą przez Europę. Często bez dokumentów i chęci uzyskania azylu w państwach, które im ten azyl oferują. Tłumów, które kierują się do najbogatszych państw zachodnich, skąd prawdopodobnie zostaną przez te kraje "wysiedleni" do innych krajów europejskich. Nie ma na to dobrego słowa, ja wybrałem "akcja osiedleńcza", choć jest to proces tak naprawdę tylko po części kontrolowany i tym różni się od kontrolowanego procesu "osiedlenia", jak i niekontrolowanego procesu "wędrówki ludów".

       Osobiście uważam, że wszyscy ludzie mają prawo do lepszego życia, nawet jeśli prawdą jest, że tylko 51% z nich to Syryjczycy uciekający od wojny, a reszta to rzeczywiście tzw. "imigracja zarobkowa".  Sam pracowałem i przez jakiś czas mieszkałem za granicą i wiem, jak bardzo pouczające było to dla mnie doświadczenie. Wróciłem do kraju z innym spojrzeniem, nieważne, czy bogatszy czy mądrzejszy. Najbardziej liczyło się dla mnie to, że wróciłem. Wróciłem do miejsc, które może nie miało mi do zaofiarowania tak wiele: po kilku miesiącach od wyjazdu z Niemiec znów poczułem niedostatek w portfelu, po wyjeździe z Budapesztu przeszkadzało mi przez jakiś czas, że kuchnia w Polsce nie była tak smaczna jak na Węgrzech. Ale mimo to zostałem tu. Tutaj jest mój dom i im dalej stąd wyjeżdżam, tym gorzej się czuję. Ogród pełen jabłek, jeżyn i malin. Zapach świeżo oranej ziemi na polu albo świeżo zgrabionych liści na polu, palonych później za płotem. Gorąco i słodkawy zapach słomy, które biją od rżyska w sierpniu, wilgoć i świeżość szkółek leśnych, gdzie młode brzózki stoją w uroczystym szeregu ubrane w odcienie zieleni i bieli. Gdyby ktoś próbował obrócić to wszystko w proch, a mnie stąd wyrzucić, buntowałbym się, a nawet walczył. Nawet gdybym musiał opuścić Brzozów czy Warszawę, to nie odszedłbym daleko. Schroniłbym się w najbliższym bezpiecznym miejscu i byłbym cały czas myślami z moimi bliskim, domem. Cały czas szukałbym okazji, by wrócić. To mój kraj.

      Tak właśnie to czuję, dlatego nikt mi nie wmówi, że najbliższym bezpiecznym miejscem dla Syryjczyków czy Pakistańczyków są Niemcy albo Szwecja. Albo czegoś nie rozumiem, albo ta akcja osiedleńcza to jawna manipulacja i coś tutaj bardzo nie pasuje do moich wyobrażeń. Dziś dowiedziałem się dodatkowo, że akcja osiedleńcza nie ma zbyt wiele wspólnego z osobistym aktem miłosierdzia. To swoisty dyktat ze strony przywódców Unii Europejskiej i Polsce grożą sankcje finansowe za nieprzyjęcie przybyszów. Liczba ich na początku miała wynosić 2000 osób, potem 9000, dziś 12000. Dlaczego nie odbyła się na ten temat żadna publiczna debata w sejmie? Nie zapytano też społeczeństwa, co myślą na ten temat, podczas gdy właśnie ta kwestia budzi obawę, właśnie ta kwestia spędza sen z powiek ludziom, a nie Lasy Państwowe czy jednomandatowe okręgi wyborcze. Zakazuje się protestów przeciwko nowym przybyszom. Przybysze osiedleni w Polsce czy na Węgrzech nie będą już mogli opuścić naszego kraju, nawet jeśli bardzo będą tego chcieć. Zatem moja wola czy miłosierdzie nie odgrywają tu większej roli, aczkolwiek mogę się przyczynić do tego, by przybysze czuli się bezpieczniej: okazując przyjazne nastawienie zamiast wrogości, postawę pomocy, miłości bliźniego, zamiast nieufności i postawy obronnej. Jednak bezpieczeństwo to także poszanowanie prawa. Jeśli jesteś moim gościem, dostosuj się, szanuj moją kulturę, religię i zwyczaje. Zgrozą napełniają mnie relacje z Węgier, Skandynawii, Estonii, Niemiec, gdzie widzę ludzi pozbawionych pokory, agresywnie traktujących swoich dobroczyńców. Kryminalne statystyki skandynawskie raczej nie kłamią. W ostatnich trzech latach sprawcami gwałtów w Norwegii była ludność nieeuropejska. Jedna trzecia przebywających w więzieniach w Szwecji to przybysze ze Wschodu. Dlaczego pozwalamy na to, by łamano konwencję genewską i by po Europie łaziły sobie tak po prostu setki tysięcy ludzi?

     Nie byłbym szczery, gdybym napisał, że się nie boję. Ja naprawdę boję się tego, co nastąpi. Jestem niemal pewien, że zetknięcie się z człowiekiem z tak odległego państwa, z człowiekiem obcym kulturowo i religijnie, będzie trudne, a często nawet bolesne i rzeczą pewną jest, że konfliktów będzie więcej, im więcej osób przyjmiemy. Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą, że mam dobre serce i nie odmówiłbym dachu nad głową, ani obiadu nikomu. Przez ostatnie trzy lata mieszkał u mnie mój brat, który z różnych powodów nie mógł się zasymilować, zadawałem mu często pytanie: czego oczekuje po pobycie u mnie. Widziałem, że pobyt u mnie wcale nie jest dla niego jakąś utopią, to raczej mniejsze zło. Choć nie brakowało mu niczego, cały czas czuł dyskomfort, że nie jest u siebie, brakuje mu prywatności. Nie dziwię się - ja na jego miejscu też bym tak się czuł i szukałbym sytuacji, aby to zmienić. Nie przyszłoby mi do głowy zamieszkać u swojego brata czy u kogokolwiek innego. Narzuca się zawsze pytanie: "Czy mój przybysz chce mieszkać u mnie?". Nie można narzucać nikomu miłości ani miłosierdzia siłą, bo jeśli ktoś po prostu chce być gdzie indziej, to nie mogę go trzymać u siebie i sprawiać, by czuł się u mnie jak niewolnik, nie wnikając już o powody, dla których tak się czuje. Zupełnie niezrozumiałe są dla mnie sytuacje, jak w Śremie, gdzie muzułmańska rodzina otrzymała od parafii mieszkania, pracę, a dzieci miejsce w szkole i mimo to cała uciekła do Niemiec bez żadnego podziękowania czy nawet powiadomienia. Tak postępują dzikie zwierzęta kierowane jakimś instynktem, ale nie ludzie. Niechęć tych i wielu innych ludzi lub nawet wrogość wobec samych prób asymilacji w Polsce budzi uzasadnione obawy. Czy możemy winić przybyszów za wrogość wobec nas, skoro siłą narzucamy im gdzie mają mieszkać i zmuszamy do rezygnacji z własnych planów?

      Tutaj zaczyna się lawina pytań, na które odpowiedź przyniesie czas, bo ja, kochani, nie znam odpowiedzi i nie sądzę, by ktokolwiek potrafił jej udzielić. Nie da się odpowiedzieć na pytanie, czy zatrzymanym w ciężarówce jadącej do Niemiec uchodźcom należy kazać mieszkać w obozach, gdzie będą naszymi wrogami za nasze czy unijne pieniądze? Czasem na myśl o tym kipi i buntuje się we mnie wszystko, mam ochotę krzyczeć: "precz!", gdy widzę zdrowych mężczyzn wyrzucających kanapki do śmietnika, okradających ludzi na dworcach albo wdzierających się do cudzych domów w Grecji. Z jednej strony rozumiem ich, frustracja tych ludzi musi być straszliwa, w końcu żyją teraz jak nędzarze, sprzedali swój majątek, tułają się pieszo po polach i zmierzają do swojej ziemi obiecanej. Jest jednak jedno "ale". Powraca cały czas pytanie: dlaczego nie zapytać najpierw tych ludzi, czego chcą, dokąd zmierzają, czego oczekują? Może uda się sprostać oczekiwaniom wielu z nich i w ten sposób zapobiec już zarzewiu konfliktom, które zaczynają się nasilać przez narzucenie jednostronnego dyktatu na państwa unijne? Może dla niektórych, np. chrześcijan właśnie jesteśmy  tą ziemią obiecaną? Na pewno są też tacy, którzy chcą jechać wyłącznie do Niemiec albo do Szwecji. Zapytajmy ich: dlaczego tam chcą być? Dla lepszej pracy czy jedynie dla otrzymywania zasiłku socjalnego?

      Dziwi mnie również fakt, że częstym argumentem dla akcji osiedleńczej jest porównywanie współczesnych wędrowców do Polaków emigrujących po klęskach wojennych. Należałoby zapytać: czy to porównanie jest uzasadnione? Czy można porównywać Syryjczyka uciekającego w levisach ze smartfonem w ręce do ludzi przemieszczających się do państw ościennych? To nie jest takie proste jak wędrówka starożytnych Żydów do Kanaanu albo Polaków na Zachód po upadku powstania listopadowego czy klęsce kampanii wrześniowej 1939 roku. Żydzi przemieszczali się 2000 lat temu w obrębie tego samego obszaru. Polacy do Europy należeli i należą, zarówno geograficznie, historycznie, jak i kulturowo. Wyobraźmy sobie Polaków, którzy po wojnie zamiast do Francji, uciekają masowo i to w 90% do USA. Możemy to sobie wyobrazić? Raczej nie. Większość przeczeka konflikt gdzieś w Europie, w jednym z najbliższych państw, gdzie nie dosięgnie nas wojna i nie ważne, czy będą to Niemcy czy Czechy. Nasza asymilacja z resztą Europy jest faktem, nie tylko dlatego, że Polacy mogą sobie imigrować do bogatszych państw zachodnich i tam zarabiać więcej, a przy tym nawet wzbogacać obce narody swoją kulturą i tradycją. Niech dowodem będą chociażby polskie przeglądy filmów w Anglii, autobusy "Solarisa" na ulicach europejskich miast, tramwaje i pociągi PESA na europejskich torach albo warszawski XTB, jeden z największych domów maklerskich w Europie. Syryjczycy, Afgańczycy i Pakistańczycy nie przynoszą do nas żadnego z tych dóbr, za to przynoszą Islam i obce wzorce kulturowe. Czy to są jakieś dobra? Prawdę mówiąc nie wiem. Interesuję się kulturą Islamu od wielu lat, dostrzegam jej bogactwo, zróżnicowanie, a także jako katolik doceniam szczególnie gorliwość religijną muzułmanów. Za cywilizacją muzułmańską stoją jednak inne zjawiska np. nietolerancja religijna, niechęć do asymilacji, gwałcenie praw kobiet czy terroryzm.

      Konflikty z dość jednorodną kulturowo Polską wydają się nieuniknione i trzeba się zastanowić, na ile jesteśmy przygotowani  na dialog międzykulturowy. Obecnie nie wygląda to dobrze i to moim zdaniem - wynik złej polityki i komunikacji na górze całej Unii Europejskiej, która pod płaszczykiem zgody na osiedlenie wschodnich przybyszy, maskuje niechęć do prowadzenia jakiegokolwiek dialogu. Skąd to wynika? Może z uzasadnionej obawy, że mamy do czynienia z ludźmi, z którymi nie będziemy potrafili wejść w dialog? Tak - Europa traktuje przybyszy jako bezosobową masę jednostek, którą trzeba zmusić do osiedlenia się w sposób narzucony z góry, a nie dowiedzieć się, czego właściwie chcą Ci ludzie. To nie jest gościnność ani miłosierdzie. To się zemści. Zobaczycie - to co dziś jest nienazwane i płynie jak powódź przez Europę, zyska na sile. Nie da się zamknąć tego problemu do bawełnianego worka, jakim jest współczesna Europa, która pod szyldem wolności, demokracji, poprawności politycznej i nastawienia na realizację potrzeb małych grup i indywidualności jest całkowicie bezbronna wobec dużych ruchów społecznych,  masowych konfliktów na tle etnicznym i religijnym; konfliktów, które będą narastać. Ten worek już dziś przecieka, a niebawem rozerwie się na strzępy, bo nas, Europejczyków, zabije własny egoizm, nawet jeśli przejawia się on rzekomym okazywaniem miłosierdzia bliźniemu. To zawsze będzie NASZ punkt widzenia, a napływowa ludność w tym akcie miłosierdzia jest PRZEDMIOTEM aktu miłosierdzia, a nie podmiotem w dialogu. Jeśli nie zmienimy tego myślenia, moim zdaniem zginiemy jako kultura, rozpadniemy się w pył się jako cywilizacja egoistów. Ludzi, którzy chcieli dobrze, a wyszło jak wyszło.

Komentarze

Anonimowy pisze…
Bardzo ciekawy tekst.

Popularne posty