Dwa światy
Żyjemy w dwóch światach, a zdaje się, że nie potrafimy już tego zauważyć. W światach zupełnie różnych, zupełnie od siebie odległych.
Pierwszy, wieś, prowincja małych miasteczek. Tu życie płynie zgodnie z rytmem natury, ludzie mają zegarki, ale o wiele lepszym sygnałem do pójścia spać jest zachód słońca. Krótko po maturze większość osób już staje na ślubnym kobiercu i już w czasie studiów, wracając do Sokołowa, widywałem swoje koleżanki z klasy chodzące z wózkami z dziećmi. Dla wielu moich kolegów z lat szkolnych priorytetem było też wybudowanie własnego domu gdzieś w niedalekich okolicach swojego domu rodzinnego, tak aby mieć cały czas związek z rodzicami i rodzeństwem, które, jakoś tak się składało, też pomieszkiwało w pobliżu. Zimą dużo się odpoczywa, nie dzieje się zupełnie nic, sklepy są zamykane wcześnie, a w sobotę od 13:00 praktycznie nic już nie jest otwarte. Poboczem lub chodnikiem chodzą ludzie o twarzach nie to wesołych, ni smutnych; przy zagadaniu rzucają osłupiałe spojrzenie. Ale jednak spokojniejsi niż w mieście, o ruchach powolnych i poruszający jakimś takim zwyczajnym krokiem, ni to szybkim, dni wolnym, takim jakby w sam raz. Człowiek przejdzie 20 metrów, spotyka znajomą, przystanie, zagada, pójdzie dalej, do popołudnia wróci do domu, chyba że się za mocno zagada albo skręci do parku na flaszkę ze "stójkowymi". Na co dzień szarzy i w niemodnych ciuchach ze szmatexu, za to niedzielę odwaleni na całego; mężczyźni w koszulach, kobiety w jaskrawe niebieskie, czerwone, żółte lub różowe sukienki, idą do kościoła. A kościół to tutaj wszechnica kultury, księdza zna każdy i każdy mu się kłania. Wokół księdza na mszy rzesza ministrantów, a w ławkach tłumych ludzi. Najbardziej wzruszające, aż do śmiechu, wydaje mi się, jak w małych miasteczkach ludzie zachęcani są do uczestnictwa w kulturze, która zazwyczaj jest im dalece zbędna albo po prostu nie stać ich na nią. Dom kultury organizuje przymusowe zajęcia i warsztaty dla dzieci w wieku szkolnym, ale poza tym zazwyczaj świeci pustkami, czasem ktoś pójdzie w weekend do kina. Ale ja na przykład nie chodziłem do kina do Sokołowa Podlaskiego z dość prozaicznego powodu: mieszkałem na wsi, filmy grane były wieczorami, a ostatni autobus do Brzozowa odjeżdżał jeszcze w połowie filmu. Kultory na wsi nie ma, wieczorami ciemno na drodze, a w oknach błyskają światła telewizorów, po czym gasną koło 22.00 i robi się głucha cisza niczym makiem zasiał.
Drugi świat to wielkie miasto. Tutaj z jakiegoś powodu po ulicach i chodnikach suną tysiące ludzi. Niektórzy wrócą wieczorem do siebie na prowincję i padną ze zmęczenia na kanapę, ale wielu, szczególnie tych młodszych zostanie i będzie zasypiać przy szumie samochodów i zgrzycie szyn tramwajów za oknem. Tych pociąga jakiś pocztówkowy mit wielkiego życia, bycia w centrum jakiegoś, bliżej nieokreślonego, dziania się, uczestnictwa w wielkim projekcie. Ileż tu ludzi na ulicach, jacyś tacy ładni i dobrze ubrani. Starsi ludzie w większości czyści, eleganccy, a młodsi w tatuażach i kolczykach. Ogromne bilbordy reklamowe, na których widnieją modni, młodzi ludzie, zdają się obiecywać przybyłym ekskluzywne życie i wieczną młodość. Dziesiątki salonów urody i klubów fitness zdają się podtrzymywać ten mit i stwarzać wrażenie, że można zatrzymać czas. Ale skąd na to wszystko brać, żeby być wiecznie pięknym, młodym i bogatym? No trzeba zarabiać pieniądze. Pracować. A pracy jest w bród, zarówno latem, jak i zimą. Światło pali się całą noc. Szklane ściany barów, galerii, kawiarni, biurowców pokazują, że można pracować, kupować i bawić się do bardzo późna. Zresztą kawiarnia jest w wielkim mieście jak biuro, a biuro jak kawiarnia. Biura przypominają miejsce zabawy, piłkarzyki, hamaki, barek z kawą, owoce. A w kawiarniach siedzą ludzie z laptopami i ciężko pracują. popijając latte. Pracujemy, zarabiamy, ale czas wcale nie stoi w miejscu. Mijają lata życia w złudzeniu robienia wielkiej kariery, życia rozumianego jako wielkiej zabawy, aż nagle zauważamy, że poruszamy się w towarzystwie 30- lub 40-letnich singli. Dość szybko uświadamiamy sobie, że jesteśmy w tej milionowej dżungli brutalnie samotni. Po co nam teatr, czy kino, jeśli nie ma z kim pójść? Aplikacje randkowe i dziesiątki poznanych, przypadkowych ludzi mogą przynieść chwilowe ukojenie dla samotności, można kogoś poznać, ale trzeba pamiętać, że wymyślono je po to, by “szukać”, a nie “znajdować”. Ucieczka z miasta zaczyna się zazwyczaj od ucieczki na koniec świata; na Maltę, do Azji, odpocząć, narobić zdjęć, a następnie wrócić jeszcze bardziej zdołowanym do swojego wielkiego miejskiego czy korporacyjnego kołchozu. Po kilku latach okazuje się, że w tym paromilionowym mieście nie mamy praktycznie bliskich znajomych, bo większość dotychczasowych już się z Warszawy wyprowadziła. Zauważyłeś, że się zmienili. Bohaterowie wspólnych imprez i niezapomnianych wyjazdów żyją sobie dzisiaj spokojnie na uboczu, mają swoje rodziny, dzieci. Stali się nudni, trochę powolni, o osłupiałym spojrzeniu przy zagadaniu.
Komentarze