Odwaga działania

Nowy rok zaczął się dla mnie sejsmicznie, od wstrząsów w życiu. Wstrząsy nie dotyczyły na szczęście spraw życia i śmierci, lecz po prostu złośliwego spiętrzenia się rozmaitych problemów zawodowych. Przyjąłem je ze spokojną czujnością i opanowaniem. Było trudno, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo, że się wszystko samo poukłada. Nic się niestety samo nie układa, lecz spokój i czas, który dostałem uzbroił mnie dostatecznie mocno, by stawić czoło przeszkodom i odnieść pewne zwycięstwo. Gdybyście tylko wiedzieli, ile niezwykłych rzeczy może się wydarzyć w życiu, gdy rzuca się wyzwanie losowi i bierze wszystko, co się dzieje, za prezent!

Improwizacja to jednak potężne narzędzie. Zaczynam dostrzegać, skąd bierze się energia i pasja w życiu. Wcale nie z siły fizycznej, wcale nie ze zdrowia czy ustatkowanego życia. Te rzeczy dają jedynie pewien zapas bezpieczeństwa, a konieczność utrzymywania tego zapasu może wynikać z podświadomego niepokoju, że może przyjść kiedyś sytuacja, w której zabraknie mi siły, energii, inteligencji i doznam porażki. Tymczasem energia i siła biorą się z małych sukcesów, z ciekawości, pasji, która prowadzi do innej pasji, a wreszcie - bierze się od ludzi, którzy prowadzą mnie do innych ludzi i środowisk. Do tego roku żyłem w poczuciu kontroli, często chorobliwej troski o przyszłość. Tymczasem samo wybieganie w przyszłość i przygotowywanie mechanizmów obrony już wywołuje niepokój i ukrywa za sobą stwierdzenie: "nie jestem wystarczająco silny, nie jestem wystarczająco mądry". Scenariusz ludzkich ludzkich relacji nie jest możliwy do przewidzenia, uprzedniego zapisania. Życie jest tysiąckroć bogatsze w wybory niż szachy. Twój pierwszy krok, nawet gdy jest zaplanowany, może się spotkać z całkowicie nieprzewidywalną reakcją. Nie da się myśleć, czuć, reagować za drugą osobę. Nawet, gdy to nasz przyjaciel, mąż, żona, to jej/jego historia jest o wiele bardziej złożona niż nam się wydaje.

To właśnie jest moja nowa, świeża, noworoczna prawda. Pasja i zaangażowanie biorą się z odwagi wkraczania w nowe środowiska, odwagi pokonywania siebie, własnych lęków, nawyków, z odwagi burzenia i budowania siebie od nowa. Dziś dostałem nową pracę, dlatego dziś o wiele bardziej zaufałem Bogu, a mniej sobie. Bycie prowadzonym przez Boga to jednak nie wychodzenie ze strefy komfortu, tak modne u psychologów. To raczej bycie wciąż głodnym, spragnionym czegoś więcej. To nie zmiana motywowana nudą, życiową niewygodą - to podróż całkiem bezpieczna mimo pozornie niebezpiecznych zawirowań wokół mnie. Wiara jest jak pancerz, chroni mnie przed drapieżną rzeczywistością zakazów i nakazów, wyrażanych zewnętrznie, systemowo, a w środku pustych, podważalnych. Pustych, bo pozbawionych życzliwej troski o człowieka, pozbawionych miłości. Decyzja o tym, co jest dobre, a co złe, zapada ostatecznie w sercu człowieka: Twoim, moim. Tam rodzi się sprawiedliwość, bezpieczeństwo, którego pragniesz, rodzi się w każdej decyzji wynikającej z wybranego przez Ciebie sposobu życia, rodzi się wreszcie ze stawiania czoła życiu, zamiast uciekania od niego w odległą przestrzeń lub przyszły czas.

Właśnie tu, dzisiaj, toczy się życie i zapadają decyzje, których konsekwencji doświadczę jutro.
A co, jeśli popełnię błąd lub jeśli spotkam się z czyjąś odmową lub obojętnością? Wtedy wracam do siebie i odzyskuję spokój dzięki świadomości, że ostatecznie liczy się przede wszystkim moje zaangażowanie, Każda decyzja jest lepsza od jej braku, a każdy wysiłek skierowany w naprawę relacji, w dawanie, dzielenie się dobrem umacnia przede wszystkim mnie. Szekspir mówił, że silne motywy wywołują silne reakcje - ta sceniczna prawda ma swoje przełożenie na życie. Życie bez ryzykowania siebie nie ma sensu, jest statystowaniem lub naśladowaniem innych. Dlatego receptą jest wyrwanie się z bezsilności jest podejmowanie wyzwań, nie tylko tych osobistych - także tych społecznych. Nie wystarczy podróżować, ślęczeć nad książką czy oglądać seriale, nawet bardzo ambitne. Czas samemu pisać serial każdym dniem własnego życia. Próbowałaś/eś tego? Założyłem sobie zeszyt, gdzie piszę o wszystkich moich  małych i dużych zmaganiach, uczuciach, jakie im towarzyszą, lękach, o całej drodze do pokonania ich. Piszę tę opowieść i doświadczam, jak problemy i negatywne emocje kurczą się i maleją od samego ich zapisywania, ja zaś urastam w siłę i odnoszę zwycięstwo. Nie sam, robię to z pomocą ludzi, którzy mnie wspierają, a przede wszystkim z Bożą pomocą.

Nadzieja zawsze zawiera w sobie rodzaj lęku, tylko głupi się nie boją. A jednak lęk jest jak gwóźdź, który mam w ręce, a brak mi młotka. Kiedy skupiasz się na tym, że brakuje młotka, a mało masz czasu, by wbić gwóźdź, lęk zaczyna Cię paraliżować, siedzisz jak wryty i nie możesz się ruszyć. A wystarczy się ruszyć z miejsca i pójść po młotek. Dlatego wybrałem działanie, nawet jeśli łączy się z permanentną walką z lękiem i pokonywaniem go. Gdyby nie Bóg, mój sprzymierzeniec, poległbym. Tymczasem On działa. Tylko, że ja już nie wierzę, w to, że on działa. Ja po prostu wiem to. Wiem, ponieważ za wiele rzeczy niezrozumiałych, na pozór przypadkowych stało się wczoraj i dzisiaj i to Jemu je przypisuję. Nauczył mnie umierać i zmartwychwstawać codziennie, a w ostatnich dniach nawet kilka razy dziennie. On sprawia, że problem, który wydaje się jak bezdenna głębia, okazuje się płytką kałużą, którą przeskakuję bez trudu. Wystarczy dać Mu przemieniać swoją percepcję, swoje widzenie, słyszenie, czucie i uczynić z tego oddawania permanentny, codzienny proces.
Wiele dobrego się stało, a co takiego wydarzy się jeszcze? Spokojny kładę się spać.

Komentarze

Dan, Twoje wpisy to jak księga sentencji. Będę Cię cytować niczym Arystotelesa czy Senekę. Dziękuję :)

Popularne posty