Oczekiwanie

Codziennie wydaje mi się, że nigdy nie byłem bardziej oczekujący, nawet dziś, kiedy właśnie znów wstałem z łóżka i rozpoczynam kolejny dzień mojego życia. Coraz bardziej podoba mi się to moje życie i wcale nie żywię zazdrości wobec innych sposobów na przeżycie go. Zaczynam wreszcie myśleć poważnie o paru dniach wolnego, żeby wreszcie móc się zagrzebać z książką w pościeli w moim artystycznym mieszkanku i nie musieć reagować na tysiące różnych zewnętrznych głosów, które każą mi zabierać stanowisko w tej czy innej kwestii.

Nie, to nie zmęczenie, to po prostu potrzeba uporządkowania kierunku działania, by nie napełniać się zbytnio czczymi troskami i zabiegami służącymi podtrzymaniu pozorów rozwoju. Czas na bardziej wytężony wysiłek, który jednak poprzedzony zostanie... odpoczynkiem? Tak własnie odpoczynkiem - ale zdrowym, bez alkoholowego, złudnego stanu euforii i bez bezużytecznej wymiany myśli z gromadą ludzi zdalnymi metodami.

Chcę poczuć "tu i teraz" razem z innymi żyjącymi i myślącymi podobnie. Może wtedy sam będę mógł wreszcie w pełni docenić siebie za moje ostatnie sukcesy i decyzje: szkolenie w IPN-ie, nowe projekty biznesowe, poprawa stanu portfela, zakup nowego laptopa.Potrzebuję trochę dystansu... żeby zacząć lepiej żyć chcę w końcu coś przeżyć, coś osobiście niezwykłego i pełnego najgłębszego sensu. Nie będzie to kolejny film, ani kolejna kawa. Może osoba, podróż, książka? To już prędzej. A może po prostu odnowią mnie ciepłe, rodzinne Święta, pełne nadziei, miłości i pachnące ciastem? Szkoda, że nie mogę znów uwierzyć w Mikołaja! Dziś bym chciał, taki naiwny, dziecinny nastrój mam ostatnio. Mimo licznych siwych włosów na głowie nie umiem wystarczająco wydorośleć, powiedzieć sobie: dość, czas żyć jak inni w Twoim wieku, zmądrzeć!

Dziś we śnie miałem obraz kobiety, która czekała na mnie przy ołtarzu. Ja siedziałem schowany wśród wiernych w kościele, a ona cierpiała, miała smutną minę i cała była struchlała ze wstydu. Żeby to zrozumieć, musiałbym podać, jaki był początek snu; otóż to było już po tym, kiedy ustawił się korowód i rodzina zachęcała mnie bym już wszedł do kościoła, pomaszerował środkiem do panny młodej. Kiedy nie miałem ochoty, chcieli  mnie zaciągnąć do kościoła siłą, ale ja pobiegłem tylko do budynku gospodarczego nieopodal, pochwyciłem rower i pomknąłem w pola,  to właśnie wtedy, po kilkunastominutowej przejażdżce wróciłem i siadłem między ludźmi. Stała jak słup, a ksiądz po prostu pominął rytuał zawarcia małżeństwa. Wszyscy doczekali końca i rozeszli się.


Co mam o tym wszystkim sądzić? Czy ja nie za mocno utkwiłem w codzienności, czy czasem nie boję się cudu?  Może już nie odróżniam Święta od codzienności, bo za bardzo odpuszczam sobie i pozwalam na drobne przyjemności, przysmaki, piwka, lenistewka, kłamstewka, pogaduszki. One sprawiają, że zahartowane serce pokrywa rdza, która potem trzeba skrobać znów twardym żelazem. Może po prostu łatwiej nie dopuszczać do bezmyślnej utraty sił? Ale co w zamian? Czy przyjdzie coś, ktoś albo nowe, zdrowe przyzwyczajenia, które wypełnią pustkę po tych złych. Oby tak było!

Komentarze

Popularne posty