Szósty dzień wiary



Wczoraj przypomniałem sobie marzenie z dzieciństwa, zawsze chciałem skompletować wszystkich 20 komiksów Kapitana Klossa, nazbierałem ich w sumie tylko 4, jeden gdzieś mi zaginął; teraz ściągam je z internetu. jaki resentyment obudził się we mnie na widok ręcznie malowanych kart komiksu! Co za kultowe wydania, pochłaniam komiksy jeden po drugim, wielu odcinków nawet nie czytałem.


Mój wczorajszy esej o bohaterze znakomicie koresponduje z Klossem i rzeczywistością wojennego czasu. O ile łatwiej znajdować było radość, gdy poczucie ciągłego zagrożenia było normą, a śmierć czaiła się za rogiem kamienicy. Łapanki, więzienie, represje, rozstrzeliwanie, a obok miłość, uśmiech, kobiety, kawiarnie. Fatum bliskiej nieuchronności, ciągłej niepewności ukazywało życie w jego zwierzęcej głębi. Dziś nie znamy tego uczucia, na próżno próbujemy je zrekonstruować, odgrywając, lub oglądając strach.


Jałowość, brak autentyzmu, sztuczność. Mięśnie męczone hantlami zamiast pracą. Brzuch pasiony dla smaku, a nie z głodu. Jogging dla ładnych łydek, a nie w ucieczce przed serią z karabinu. Sztuczne, bezprzedmiotowe. Głupie, puste i bezcelowe. Podróże za granicę, żeby uciec od siebie, dla zabicia miejsca i czasu. Dla zabicia siebie i własnej ograniczoności. Śmierć prawdy, realności istnienia. Gdzieś jeszcze, kiedyś, może w przyszłości zaistnieje jakieś prawdziwe życie. Znajdę je.

Komentarze

Anonimowy pisze…
I znalazłeś?

Popularne posty