Dziennik z epidemii. Dzień siódmy.





Wypoczynek, czy nie tego było mi trzeba? Nie czuję na razie potrzeby oglądania filmów, seriali, czytania książek. Nie jestem wrogiem książek, ale nie widzę powodu uciekania od tej chwili w inną rzeczywistość. Jestem z grona tych, co wakacje mają raz do roku, raz na dwa lata bywałem za granicą i raczej bez szału, żadne tropiki, żadna egzotyka. Nie mam więc poczucia, że coś tracę. Odpoczywam, bo mam siebie i czas, którego nie trzeba ekspoloatować wydajnie zgodnie z tyranią naszych czasów, ale można marnować na tworzenie czegoś z niczego. To taka niezwykła umiejętność, gdy człowiek oderwany od mediów, społecznego dyskursu,  modnych tematów i informacyjnego bełkotu, zaczyna tworzyć rzeczy, które są zewnętrzne wobec tego wszystkiego.
Osobowość wyrwana z okowów bycia częścią systemu komunikacyjnego to dziś teoria, którą ciężko obalić, a jednak można zaryzykować, najprościej rzecz ujmując, podważyć można system komunikacyjny rozumiany tradycyjnie jak go rozumiał językoznawca  De Sassoure, który wyrzucił z niego rzeczywistość. Gdy z powrotem włączymy do systemu rzeczywistość, jej zmienność, indywidualność i podmiotowość człowieka, to trzy ostatnie rozsadzą desesassoureowski system.

Co się tyczy systemu, to przczytałem dziś ciekawe zdanie w jednym z artykułów w czasopismie "Filozofia Nauki", autorstwa Jerzego Bobryka:

"wpływ technologii informatycznej na poznawczą sferę psychiki jednostki jest mniej więcej
taki, jak wpływ pisma i druku. Wszystkie te wynalazki potęgują, ale też i zmieniają
jakościowo możliwości intelektualne człowieka. Wszystkie te wynalazki zmieniają
zatem charakter stosunków pomiędzy jednostkami. Tworzą więc «nowego człowieka», istotę zmienioną psychicznie, mającą z racji tej zmiany nowe możliwości, ale też
i nowe ograniczenia intelektualne."

Ciekawy byłem niezmiernie, jak takie wielkie bogactwo treści możliwości dialogowania mogłoby mnie zubożyć i ograniczyć? Toż człowiek z każdą rozmową, z każdym nowym artykułem mądrzejszy. A tu takie coś:

"Udoskonalona komunikacja pomiędzy ludźmi jest wymianą i wzajemną «konsumpcją» informacji,
nie jest jednak sokratejskim dialogiem, w którym ścieranie się różnorodnych
punktów widzenia doprowadza do kształtowana i doskonalenia umysłów. Możemy
stać się wkrótce społeczeństwem owadów, które perfekcyjnie i zbiorowo, przez
wieki identycznie wykonują swoją pracę umysłową. Możemy jednym słowem
utracić niebawem coś, co jeszcze dziś sobie bardzo cenimy - nasze zdolności
twórcze. Nie jest wykluczone, że szybko nadejdzie dzień, w którym będziemy
pytać, do czego potrzebne są zdolności twórcze? W pewnych warunkach, w społeczeństwie gorączkowo zmierzającym do wygodnej nijakości, rzeczywiście nie są one zupełnie potrzebne."

I co? Trudno się tu nie zgodzić. W tym samym ograniczonym czasie człowiek może konsumować dziś biblioteki informacji, z których większość ma charakter autorski. Wszyscy chcą mieć rację lub być lepsi, bo to komunikowanie się to już nie szkoła, to bazar. Każdy chce Cię ściągnąć do swojego straganu, bo ma lepsze pomidory. A liczba licytujących się wzrasta do tego stopnia, że większość budżetu zaczyna iść nie w jakość, ale w marketing.
Kiedy to wszystko się zamknęło przez epidemię, wreszcie to widać. Internet stał się bazarem: tu yoga, tam psycholog radzi, a tam warsztaty teatralne przez chat i rowerowe restauracje z dowozem. Każdy dziś w dobie epidemii, zaprasza do siebie, więc na co czekasz, przyjdź i konsumuj, a jeszcze jest za darmo! Ale jazda! Nagle cały internet stał się darmową Nocą Muzeów i ludzie łażą po sieci, żrą webinary i przegrzewają się łącza. Tylko że w Noc Muzeów na ulicy były tłumy, a dziś jakoś dziwnie pusto, nie jeżdżą zabytkowe ogórki i Ikarusy, nie ma stumetrowych kolejek do Wedla. Noc Muzeów trwała też tylko parę godzin, a tu już ponad tydzień epidemii transmisji w internecie. Oglądając spektakl w Teatrze, idę sobie do kuchni zrobić herbatę, patrzę, no tak, dalej gadają.
Szczerze powiem, słaby klimat, złudzenie uczestnictwa w czymś ważnym, a jaki efekt, to widać.

Dlaczego tak jest. Otóż my sami żyjemy złudzeniami. Największe złudzenie brzmi tak, że mimo epidemii nic się nie zmieniło, bo ciągle jesteśmy w kontakcie. I całkiem łatwo w nam to uwierzyć, a wiecie dlaczego? Ponieważ nawet przed epidemią żyliśmy w medialnym złudzeniu, że życie polega na konsumpcji: konsumpcji informacji, rzeczy, relacji. Kiedyś telewizja umożliwiała zmianę kanałów, gdy nam coś nie pasowało, a teraz Internet poszedł dalej i ułatwił nam wyciąganie macek do każdego zakątka świata i do każdego człowieka. Zamówienie paczki w Chinach, podróż na Antyle, poznanie osób na portalu randkowym 300 km stąd; wszysto tak proste, a jednocześnie niezobowiązujące i ginące w powodzi wszystkich możliwości. Pismo dodatkowo - co już krzyczał Sokrates - zabija pamięć, a więc i przywiązanie. Towar można wymienić, podobnie jak człowieka, informację można, a nawet trzeba odświeżać. Umowa zakupu, umowa o pracę, umowa ślubna. Podpisać, a kiedyś tam wypowiedzieć lub za porozumieniem stron. Bo mamy wybór, bo wolno.

Fabryki może i stanęły, ale jedna działa jeszcze intensywniej: Internet, pozostaje on nieprzerwanym producentem, który połyka zamknięte offlineowe biznesy, wszystkie galerie handlowe przeniosły się do jednej, bardzo pojemnej. Dlatego ograniczenie wolności w internecie pewnie wstrząsnęłoby dziś podwalinami naszego świata, bo to on jest źródłem tych wszystkich możliwości konsumpcji i często w podświadomy sposób wymusza na nas pewien styl życia i myślenia do tego stopnia, że często mylnie utożsamiamy go ze swoim własnym. Teraz dopiero, w dobie przymusowej kwarantanny, zauważamy, jak bardzo powielamy wszelkie stereotypy społeczeństwa konsumpcyjnego, które jest "na głodzie". Wylew darmowej, do do niedawna jeszcze płatnej treści w sieci od obcych osób lub "znajomych sprzed lat", jest tego dowodem, a jednocześnie rozpaczliwym wołaniem z szalupy ratunkowej rozbitków, którzy jeszcze wierzą, że można żyć jak dawniej. Krzyczą: Daniel, wsiadaj do mnie, jest jeszcze szansa by się  uratować. Zejdź, popatrz: u mnie (tak, tylko u mnie!) jest jeszcze szansa na dawne życie; zejdźże człowieku, bo stoisz na statku, który tonie!  A wtedy ja spokojnie patrzę w dół (bez żadnej wyższości) i odpowiadam człowiekowi w szalupie: masz rację, statek tonie, ale on musi utonąć. Musi utonąć filozofia konsumpcji dóbr, miałkich relacji towarzyskich, które zastąpiły więzi rodzinne. I patrzę w drugą stronę, a tam ląd pełen szczęśliwych, bliskich sobie ludzi. Tam idę. Wtem słyszę znowu głos z szalupy: Daniel, to chociaż udostępnij ten post i wyślij swoim znajomym!

W tym momencie przypomina mi sie przypowieść o Bogaczu i Łazarzu:

"(...) między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać”. Tamten rzekł: „Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca! Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki”. Lecz Abraham odparł: „Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają!” „Nie, ojcze Abrahamie – odrzekł tamten – lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą”. Odpowiedział mu: „Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą”   

Tak, oni nie uwierzą. Nie dlatego, że nie potrafią, ale dlatego, że nie chcą. Mogą powiedzieć: te biznesy to nasze źródło utrzymania! Chcesz zabić małych, aby tylko wielcy przeżyli? Nie, nie chcę. Ale może właśnie trzeba doprowadzić do kryzysu, do zmiany sposobu myślenia, żeby uratować ten świat, może wtedy okaże się, na kogo można liczyć, a kto chce tylko na nas zarobić? Może dla wielu osób nie będzie wyjścia, będą musieli wrócić do rodziny lub przyjaciół. Dla nas wszystkich przyszedł czas, kiedy to coraz mocniej zakłamywana rzeczywistość wychyliła się nagle w swojej pandemicznej brutalności i rzekła" "Sprawdzam". Teraz się okaże, co jest tak naprawdę wartością w życiu: czy będzie nią życie w biegu, ciągłe testowanie osób, rzeczy, miejsc: raz tu raz tam, raz z tym raz z tamtym?Czy może nastąpi powrót do tradycyjnych wartości, do trwałej miłości, do przyjaźni na całe życie, do tradycyjnie pojmowanej rodziny? Zobaczymy, bądźmy dobrej myśli!

Komentarze

Anonimowy pisze…
"nie ma stumetrowych kolejek do Wedla" - za to są do spożywczaka ;)
Bardzo mądry post. Tylko nie każdy niestety widzi ten ląd pełen szczęśliwych, bliskich ludzi. Bardzo wiele osób widzi tylko puste ściany albo ludzi, którzy może i kiedyś byli bliscy, ale już dawno nie są, już dawno zgubili do siebie drogę i nawet nie mają woli tej drogi na nowo szukać.
Ale to jest też kolejny aspekt - obecna sytuacja pozwala nam też pobyć przede wszystkim z samym sobą. Usłyszeć siebie. I może i w tym kierunku warto pójść.

Popularne posty