Improwizacja i chrześcijaństwo. cz. 1 - Znajomość własnej roli i statusu

Znajomość własnej roli i statusu 

Na początek moich rozważań temat fundamentalny, choć w sumie chyba najtrudniejszy: czy istnieje coś takiego jak "bycie sobą"? Podobno gdzieś tam każdy z nas ma swoją prawdziwą, tzw. "zerową" twarz, a dźwignią do sukcesu jest dziś bycie sobą i autentyczność. Z grubsza jest to prawda, jesteśmy w pewnym sensie autentyczni, gdy jesteśmy sami, jednak wcale nie jest to takie pewne, gdy wchodzimy w relacje społeczne. Tutaj sporo racji miał Gombrowicz, że życie to przeskakiwanie z jednej roli w drugą, z jednej formy w inną. Role są wszechobecne, niektóre wręcz są regulowane prawnie. Oprócz ról ludzie przyjmują też wobec siebie zachowania statusowe. Tak, ojcowie improwizacji uczą, że ludźmi rządzą zachowania statusowe. Jeśli jesteś czyimś ojcem, nauczycielem, lekarzem czy prezydentem - nosisz wysoki status, czyli masz pewną władzę lub przyjmujesz wobec kogoś postawę wartościującą. Znam z mojego doświadczenia całkiem normalne osoby, które w sytuacji bycia "szefem" nabierały stereotypowych cech osób sprawujących władzę. Pamiętam jednego pana, który rozmawiał ze swoją znajomą, zaś gdy weszli do pokoju jego pracownicy, w jednej chwili z osoby uśmiechniętej, prostolinijnej zmienił się w antypatycznego osobnika o surowym, chłodnym, wręcz groźnym usposobieniu, który zamiast komunikować się, jak wcześniej, zaczął wydawać rozkazy. Tak naprawdę zachowania statusowe dotyczą każdego z nas. Niski status odczuwał każdy, każdy z nas był dzieckiem, które musiało się słuchać rodziców i nauczycieli. Niestety nieraz było się "niskim statusem" nawet w dorosłym życiu. Przypomnij sobie, jaki ton głosu przybierałeś, gdy jako student chciałeś załatwić sprawę w dziekanacie.

W książce E. Byrne W co grają ludzie? Psychologia stosunków międzyludzkich czytamy, że każdy z nas już od dzieciństwa ma zakodowanych kilka statusów:

(...) ludzie od czasu do czasu zmieniają miejsce, pozycję ciała, brzmienie głosu, sposób wysławiania się itd. Tym zmianom behawioralnym często towarzyszy zmiana w uczuciach. Określony zestaw wzorów zachowania jednostki odpowiada określonemu stanowi psychiki, podczas gdy inny zestaw jest związany z inną postawą psychiczną, często sprzeczną z poprzednią. Te zmiany i różnice zrodziły pojęcie stanów ego. W języku specjalistycznym stan ego może być opisany fenomenologicznie (fenomenologia - metoda filozofowania polegająca na zaniechaniu czysto pojęciowego spekulowania, i powrocie do rzeczy, tj do uzyskania bezpośredniego doświadczenia - Kopaliński, Słownik wyrazów obcych W-wa 2000) jako spójny system uczuć, a operacyjnie jako zestaw spójnych wzorów zachowania. Bardziej praktycznie określamy go jako system uczuć połączony z odpowiadającym mu zestawem wzorów zachowania. Każdy człowiek prawdopodobnie dysponuje ograniczonym repertuarem takich stanów ego (Berne Eric - W co grają ludzie? Psychologia stosunków międzyludzkich, PWN, 2000, str. 6) Główne statusy odgrywane naprzemiennie przez ludzi zdaniem Berne'a to Rodzic, Dorosły i Dziecko.

Jeśli przyjrzeć się nauce o rolach i statusach w improwizacji, to można napotkać wiele analogii z chrześcijańskim pojęciem powołania. Obydwie postawy mają wiele wspólnego z szukaniem i odnajdywaniem. Właściwe odgrywanie roli, pokazywanie prawdziwego, wyrazistego i spójnego oblicza odgrywanej postaci to misja dla aktora. O wiele większą misją jest znalezienie własnego, życiowego powołania! Każdy aktor ma predyspozycje, by odgrywać pewne rodzaje postaci: są aktorzy świetni nadający się na czarne charaktery, inni dobrze grają wrażliwców, jeszcze inni mają szeroki wachlarz cech, umożliwiający im zagranie niemal każdej roli. Podobnie jest z ludźmi - mamy pewne talenty, czyli naturalne predyspozycje do bycia dobrym w czymś. Odkrywanie własnych talentów, rozwijanie ich i osiąganie doskonałości jest życiowym programem. Nierzadko, aby poznać własne talenty, trzeba się sprawdzić w niejednej pracy, spotkać wielu ludzi, a przy tych spotkaniach przyjąć na siebie wiele różnych ról i statusów. Same artykuły na temat tego, jak przygotować się i zachowywać podczas rozmowy kwalifikacyjnej brzmią jak scenariusz odgrywania pewnej konwencjonalnej roli i to zarówno po stronie kandydata, jak i rekrutera.

Dla nas, ludzi XXI. wieku przeskakiwanie z roli w rolę, ze sceny na scenę, nie jest tak naprawdę niczym dziwnym. Konwencji społecznych i sytuacyjnych uczymy się już jako dzieci, kiedy rodzice każą nam iść do swojego pokoju, a księża klękać podczas mszy, później setki podobnych, a nawet bardziej rozbudowanych klisz i scenariuszy ról i zachowań społecznych"wrastają" w nas do tego stopnia, że uznajemy je za autentyczne, własne, podczas gdy nie nawet nie zauważamy, że większość z nich jest po prostu pewnym behawioralnym gotowcem. W książce E. Goffmana "Człowiek w teatrze życia codziennego" można przeczytać, że większość z mechanizmów odgrywania ról towarzyszy nam w życiu w sposób nie do końca uświadomiony, na przykład chodzenie swobodnie z z rękami w kieszeniach i pogwizdywanie na coctail party wśród osób z wyższych sfer może być odebrane jako zbytnia poufałość, a nawet brak szacunku, nie odbiera się tego jednak jako uchybienia pewnych zasad, gdy widzimy zachowujących się tak dwóch robotników wracających z fabryki. Dlatego zadaniem instruktora warsztatów improwizacji jest właśnie uświadomienie uczestnikom warsztatów, że zachowania statusowe są "już w nas", a jedynie nasza nieświadomość, bądź brak wyrazistości w odgrywaniu roli powoduje, że nie odgrywamy naszej roli czy statusu w sposób dostatecznie czytelny dla partnera w scenie. Po drugie improwizacja uczy, że niski status jest bardziej wdzięczny niż wysoki, chociaż w życiu na ogół przyjmujemy, że wychodzą z niskiego statusu (dziecko, uczeń, pracownik, itp.) staramy się osiągnąć status wysoki (rodzic, nauczyciel, szef, itp.). Postać o niskim statusie wzbudza sympatię, współczucie, daje do zrozumienia publiczności i innym improwizatorom, że przed nią stoi cały potencjał zmian, ról, które ma przed sobą. Kopciuszek, Harry Potter, Kevin sam w domu - to tylko niektóre postacie, którym współczujemy i których historia dopiero ma możliwość się rozwinąć.   

Jak ma się do tego chrześcijańska nauka o powołaniu? O dziwo bardzo podobnie. W Ewangelii, w listach św. Pawła, w Starym Testamencie często jest mowa o tym, że pewien niepozorny człowiek o dość niskim początkowo statusie (Mojżesz, Józef, Saul, Dawid) w pewnych okolicznościach z Bożą pomocą rozeznał swoją drogę i osiągnął szczyt chwały. Najlepiej naukę o powołaniu wyjaśnił św. Paweł (1 Kor, 26-30):
Przeto przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej , niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga. 
Przez Niego bowiem jesteście w Chrystusie Jezusie, który stał się dla nas mądrością od Boga i sprawiedliwością, i uświęceniem, i odkupieniem,aby, jak to jest napisane, w Panu się chlubił ten, kto się chlubi. 
Można z tego fragmentu wywnioskować, że Pan Bóg wywyższa to, co niskie, czyni mądrych tego, kto jest głupi. Zatem pomoc w rozeznawaniu powołania pochodzi od Ducha Świętego, który otwiera na prawdę o własnych talentach predyspozycjach. Bóg działa przewrotnie, jest - można by rzec - doskonałym improwizatorem. Pysznych poniża, a wywyższa pokornych. Bóg nie powołuje zdolnych, lecz uzdalnia powołanych, którzy kroczą po jego ścieżce sprawiedliwości. Zadaniem dla wszystkich chrześcijan jest naśladowanie Chrystusa, bo to właśnie Jezus jest rolą do zagrania wobec każdego napotkanego człowieka. Chociaż przychodzi nam w życiu odgrywać wiele ról, to jednak Ewangelia stanowi całkiem dobrą instrukcję tego, jak odgrywać rolę Chrystusa w najrozmaitszych sytuacjach: w wobec matki, w sądzie, z cudzoziemką, w świątyni, Często brak mi odwagi, by zachować się tak jak on, natomiast zawsze mogę liczyć na to, że dzięki modlitwie do Ducha Świętego "będzie mi powiedziane, co mam mówić i robić" i to uspokaja, i to utrzymuje w relacji z Nim.  Kiedyś, na końcu czasów, Jezus sam zweryfikuje, na ile się wcieliliśmy w jego rolę na scenie życia doczesnego.
Bo byłem głodny, a nie daliście mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście mi pić; przybyszem byłem, a nie przygarnęliście mnie; nagi - a nie odzialiście mnie; chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście mnie". Wtedy i ci odezwą się do Niego, mówiąc: "Panie, kiedy widzieliśmy Ciebie głodnego, lub spragnionego, lub jako przybysza, lub nagiego, lub chorego, lub w więzieniu, i nie usłużyliśmy Ci?" 45 Na to odpowie im: "Oświadczam wam, że ile razy nie zrobiliście czegoś dla jednego z tych najlichszych, to właśnie dla mnie nie zrobiliście". I ci odejdą do wiecznej kaźni, a sprawiedliwi do wiecznego życia". 
Jezus nie ukrywa, że też, że jednym z największych niebezpieczeństw jest obłuda, charakterystyczna dla faryzeuszy i uczonych w piśmie. Mówią językiem teatru, są to aktorzy w złym tego słowa rozumieniu, gdzie kostium, mimika, zewnętrzność, pragnienie sławy i poklasku zastępują prawdę i pokorę poszukiwania i rozeznawania woli bożej.
Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony” (Mt 23, 1-12).

Hipokryzji i rozdźwięku pomiędzy słowami i czynami nie znosi również teatr. Granie roli troskliwego ojca na scenie, wypowiadanie słów "martwię się o Ciebie" przy jednoczesnym nieodczuwaniu tej troski to tzw."deklarowanie". W deklarowanie uczuć nie wierzy ani partner w scenie, ani publiczność. Gorzej jest jednak, gdy składamy takie deklaracje w życiu. Jeśli zadeklarujemy komuś miłość przy ołtarzu, a nie uczynimy tego samego w swoim sercu, wówczas okłamujemy drugą osobę i nie wchodzimy całym sobą w sakramentalny związek. Może się zdarzyć, że w deklarowaniu dojdziemy do takiej perfekcji, że osoby wchodzące w relacje z nami nie będą potrafiły odróżnić prawdy od fałszu. Niedawno w Rzymie napotkałem Afroeuropejczyka, który wesoło mnie powitał na ulicy i podarował prezent - bransoletkę, rękodzieło z Kenii. Powiedział, że jest za darmo i życzy mi miłego wypoczynku, jednak po chwili zmieniła mu się mimika na twarzy i powiedział, że wczoraj jego żona urodziła mu synka i ten syn nie ma co jeść. Niespójność i dziwaczność wynikająca z tego, że w czasie dwóch minut rozmowy zauważyłem u niego zarówno spontaniczną beztroskę, jak i rozpaczliwą prośbę o pomoc spowodowała, że nie odebrałem go jako złego aktora, który przy pomocy rekwizytu i utrzymania uwagi wprowadził mnie w pewien świat, w który uwierzyłem, lecz jednocześnie wyprowadził mnie z niego równie szybko przez niespójność i niewiarygodność całej sytuacji.

W tym miejscu docieramy do ostatniego punktu zbieżności aktorstwa i chrześcijańskiej postawy. Otóż dobremu odgrywaniu roli powinna towarzyszyć głęboka wiara i przekonanie, że to co mówię, myślę i robię w danym momencie jest spójne ze sobą. Kiedy ja wierzę w rolę, którą gram, czuję się tak, jak moja postać, wówczas wierzą mi inni aktorzy i publiczność. Z drugiej strony, jeśli deklaruję swoimi słowami lub zachowaniami pewne niespójne ze sobą komunikaty, wówczas
wychodzę na tym najgorzej.

Kiedy jednak bliżej przyjrzę się temu uspójnieniu, to wydaje mi się ono nudne, jak nudna jest płaska aż do bólu zwykłość życia. Czy aby być spójnym, trzeba zachowywać się w sposób nudny, szablonowy i przewidywalny? Czy nie jest ciekawiej łamać schematy, walczyć z rutyną, burzyć stereotypy? Oczywiście, że jest ciekawiej, ale gra z rolą i konwencją, czy nawet parodiowanie zakłada wcześniejsze opanowanie roli, znajomość jej szczegółów i drobnych niuansów, czyli w jakimś stopniu zaakceptowanie prawdy o niej. Bez dotarcia do prawdy nie może być mowy o kreatywnym jej potraktowaniu. Oznacza to nic innego dla nas, że w każdej życiowej i teatralnej roli, można się poruszać zarówno w sposób sztampowy, jak i twórczy; należy jednak zaakceptować pewien szablon, układ cech, który jest jak pewien wzór i na bazie tego wzoru budować jego twórcze warianty. O tym kolejnym aspekcie, czyli o akceptacji, napiszę w kolejnym poście.

Komentarze

Ciekawy tekst!

Nie lubię Berna, nie przeszłam przez całe w co grają ludzie, bo nie podobał mi się jezyk, jakim jest to napisane, jak również cała koncepcja rozumienia relacji międzyludzkich jako gier i transakcji. To drugie słowo za bardzo mi się handlowo kojarzy, transakcje to mogą być w biznesie, ale nie w relacjach, a już zwłaszcza tych najbliższych.

To jak Ty odpisujesz odgrywanie ról życiowych duzo bardziej do mnie trafia. Dzięki za ten tekst!

Popularne posty