Wigwam - z dziennika budowy

Jestem w środku tego wszystkiego. Tworzę teatr domowy. Teatr wigwamowy. Gdy wspominam ostatnich kilka miesięcy jego  powstawania, wtedy zamykam oczy i śmieję się do siebie... Człowiek półmetka, 39- letni, ale wciąż przy życiu, ciągle zdolny do pociągania za sobą innych. Jednak kiedy patrzę na długą drogę przed sobą, ciężko wzdycham, mój oddech staje się płytszy, czuję zmęczenie, mam ochotę położyć się i zasnąć do momentu, aż będzie gotowe. Nie mogłoby się to wszystko jakoś samo zrobić? Uczciwie przyznaję się: nie jestem tytanem pracy, ani organizacji, nie potrafię ogarniać wszystkiego i wszystkich. Jestem osobą słabą, często wygodną. Boże, gdyby nie Ty, który sam tego chciałeś, który chciałeś tego teatru, gdyby nie Twoja obronna ręka, chyba bym już dawno się poddał. To Ty dałeś mi obietnicę spełnienia tego dzieła na zjeździe w lipcu, to Ty jesteś jego prawdziwym autorem. Dziękuję Ci.
   
Wszystko zaczęło się od warsztatów improwizacji w wakacje, na które jak co roku, przychodziło sporo osób. Jednak zawsze nas przepraszano z każdego miejsca i nigdzie nie można było zagrzać miejsca na dłużej. Moja frustracja zamieniła się w poszukiwanie miejsca na stałe. Do cudów należy zaliczyć to, że udało mi się znaleźć ciekawą siedzibę: tanie mieszkanie na wynajem w okolicy  Starego Miasta. Umowa została podpisana. Nie było zbyt urodziwe, ale ciekawie rozłożone. Dwie sale przedzielone półścianką, niegdyś były to dwa oddzielne pokoje, dziś stanowią jeden. Najważniejsze, że koczowanie z Wigwamem wreszcie się skończyło. Mam wreszcie dom, mieszkanie, które tworzy się z dnia na dzień i żyje na setki sposobów. Każdy, kto do niego wchodzi, przeżywa życie na różne sposoby. Samo mieszkanie też się zmienia - z tygodnia na tydzień coraz bardziej się uteatralnia. Ludzie upodabniają się do aktorów, a mieszkanie do teatru. Czy to nie fascynujące? Zwykły dom, z kawą herbatą, łazienką i kuchnią, lecz także ze sceną i tapetą w indiańskie motywy. W ten weekend będzie też wykładzina na podłodze, by nam nie było zimno w stopy.

Zaczyna się zapełniać grafik. W poniedziałki Dom Zmartwychwstania, medytacja i bibliodrama; w środy i niedziele warsztaty improwizacji. W czwartki próby Pana Wigwama. Rośnie liczba ludzi grających na tej scenie; rośnie liczba zaangażowanych osób w tworzenie i budowanie: szczególnie mój tata i moja mama, lecz pomagają także koleżanki z grupy teatralnej. To cudowne, że gdy mi nie wystarcza sił lub czasu, wówczas zawsze znajdą się osoby, które mnie wesprą.

Najciekawsze jest, że remont wcale nie kosztował jakiegoś majątku: poduszki na siedzenia dała osoba z ogłoszenia, materace i krzesła stały pod blokiem, paleta przeznaczona na scenę stała kilkaset metrów od mieszkania, a zamieniła się w scenę dzięki deskom z rozebranej szafy. Na parapecie rośnie lawenda zostawiona przez Karolinę, poprzednią lokatorkę. Trochę rzeczy trzeba było kupić: wykładzinę, tapetę, klej, farbę, stolik, szklanki, ale dużą część rzeczy znaleźliśmy lub dostaliśmy za darmo. Te rzeczy też dostały drugie życie, czy raczej nową rolę w życiu. Są częścią niezwykłej teatralnej przygody, która cały czas pociąga mnie i ludzi do mnie podobnych, każdej płci i w każdym wieku.

Dlaczego to robię?

Pięć lat temu, po radykalnym nawróceniu, otrzymałem nowe życie. Otrzymałem je nie po to, by spocząć na laurach, lecz by do końca życia dziękować za nie i odnawiać życie innych ludzi, dzieląc się prawdziwym świadectwem, że nie ma życia bez Boga; tam, gdzie nie ma Boga, umiera życie. Nie mogę jednak zmienić całego świata, nie mogę zmienić wszystkich ludzi. Dlatego dostałem od Pana Boga skrawek pola, który mam uprawiać, dostałem powołanie, które brzmi: dziś jest potrzeba odnowy aktorstwa, odnowy teatru - poletka, które straszliwie zarosło. Zarosło z braku gospodarza, zarosło chwastem fałszywej wolności, szkalowania świętości, obrzydliwością, relatywizmem wartości. Czy w dobie "Klątwy" i "Golgoty Picnic" i innych skandalicznych inscenizacji można jeszcze marzyć o tym, by przywrócić prawdę na scenie? Czy improwizacja teatralna musi być obleśna i wulgarna, żeby było śmiesznie? Czy ludzie sceny i kina wiedzą, że pokazując skandaliczne wzorce, zachęcają widzów do skandalicznych słów i czynów? Nie mówię tu o wszystkich, lecz tylko o części zjawisk, które - o dziwo - znajdują przyzwolenie społeczne, a nawet aprobatę.

Na naszych oczach kończy karierę lub wymiera pokolenie aktorów i reżyserów, którzy potrafili pokazywać, że prawda w sztuce, także sztuce aktorskiej, to nie tylko wywlekanie na zewnątrz i epatowanie własną pychą, głupotą, niedojrzałością czy nieuporządkowaniem.  Prawda to nie tylko odtwarzanie 1:1 tego, kim jest człowiek, czym jest świat i zostawianie widza z niczym. Prawda powinna być pełna pokory, pokazywać prawdziwą rzeczywistość, a nie ją kreować. Ostrzegać przed pułapkami i przede wszystkim oczyszczać widza z fałszywego obrazu rzeczywistości. Najbardziej przeraża mnie w teatrze i kinie fragmentaryzacja człowieka, pokazywanie tylko cielesnej, materialnej strony jego uczuć, motywacji, aspiracji życiowych tak, jakby człowiek był pozbawiony potrzeb duchowych. To ma być prawda? W takim razie ja w taką prawdę nie wierzę.

Aktor jest dla innych idolem, szczególnie dla młodych ludzi, którzy, podziwiając go, sami postanawiają "aktorzyć" na własnych, youtubowych scenach. Uświadamiają sobie, że zagranie czegokolwiek z przekonaniem, a niekoniecznie z prawdą, pozwala osiągnąć korzyści w życiu, zarobić pieniądze, bo w końcu w życiu chodzi o to, by dobrze udawać i w wiarygodny (niekoniecznie prawdziwy) sposób kreować swój wizerunek w mediach społecznościowych. "Jestem tam, gdzie moja scena" - patrzcie teraz wszyscy na mnie. A po wyłączeniu kamery albo po umieszczeniu postu na facebooku, zaczyna się chorobliwa pustka - "proszę, zaakceptuj, że taka/taki jestem", "czuję się, lepszy/a od Was, bo wy marzniecie w Polsce, a ja jestem na wakacjach, ale polajkujcie, żebym wiedział/a, że zazdrościcie". Ale gdy lajków nie ma, to czy prawdą jest, że nie ma też mnie, podziwianego, kochanego, fajnego, pełnego pasji? Absolutnie nie. Tak się czuje osoba zarażona duchem egoizmu, celebrytyzmu, o niskim poczuciu własnej wartości. Albo żyje na scenie, albo boi się na nią wejść. Żyje tak, jak widownia ją ocenia lub przestaje żyć, gdy brak widowni.

Tymczasem prawda nie potrzebuje widowni, także prawda sceniczna. Prawda ma to do siebie, że jest prawdziwa nawet wtedy, gdy nikt poza mną o niej nie wie. Trzeba jednak uczyć się, cały czas uczyć się ją rozpoznawać. Poznawać intencje ludzi po ich słowach i czynach. Podejmować wartościowe decyzje w życiu, bez względu na poklask. Szanować innych ludzi. Zobaczcie sami. Ofiarowanie w tajemnicy jedzenia lub pieniędzy bezdomnemu nie ma dużej widowni. Modlitwa za kogoś ma jeszcze mniejszą widownię. Jednak zarówno pierwszą, jak i drugą scenę widzi sam Bóg i klaszcze. Dlatego na początku zamierzam zabiegać o niewielką, lecz wartościową widownię. W odpowiednim, znanym tylko przez Boga czasie, będzie większa. A teraz czas do pracy. Miłego dnia! 

Komentarze

Popularne posty