Galilea



Czasem zastanawiam się, po co w niej jestem, w tej Galilei. Pamiętam czasy, gdy msze i kazania w kościele stały się kiedyś dla mnie całkowicie rutynowe, nawet do tego stopnia, że przez wiele lat odszedłem od wiary w Boga. Potem jednak powróciłem, właśnie dzięki wspólnocie. Dziś prowadzę spotkania modlitewne oraz formacyjne dla członków wspólnoty, co poniedziałek moje mieszkanie zamienia się w dom modlitwy i rozważania Pisma Świętego. Co mi to daje Galilea? Nie jest idealna, często się tam nie odnajduję. Jednak chyba łatwiej napisać, czego nie ma w moim życiu, gdy nie ma spotkań wspólnotowych. Otóż jest mi  wtedy o wiele ciężej, brak mi przede wszystkim silnego doświadczenia wiary i możliwości podzielenia się swoją sytuacją z ludźmi, którzy pojmują sens życia w sposób podobny do mojego i mają podobną wrażliwość. Wspólnota to nic innego jak zbiór ludzi dążących do wspólnego dobra. To miejsce,gdzie czuję się bezpiecznie, ludzie nie działają podstępnie, są szczerzy i życzliwi, czasem nudni w powtarzaniu prawd, które brzmią podobnie, lecz zawsze otwarci i uczciwi - takich Galilejczyków poznałem przez te 5 lat mojego życia we wspólnocie.

Niedawno, 1 lipca odbył się Jubileuszowy Zjazd Wspólnoty „Galilea” w Krakowie. To moje ostatnie  doświadczenie wspólnotowe przed wakacjami. Działo się wtedy naprawdę dużo wyjątkowych rzeczy. Pierwszego dnia lipca o 4.00 rano wyruszyliśmy autobusem do Krakowa, podróż mijała sennie i dość monotonnie, nic nie zapowiadało atmosfery dużego wydarzenia. Za to po przyjeździe już tak: przed Sanktuarium Jana Pawła II i zauważyłem tłumy Galilejczyków, radość na ich twarzach; poczułem, że należę do naprawdę dużej wspólnoty. Rejestracja przebiegła naprawdę sprawnie, po otrzymaniu identyfikatorów i pamiątkowych koszulek nastał czas spotkań się z dawno-niedawno oglądanymi braćmi i siostrami z innych winnic, przy kawie i ciastkach czekaliśmy wszyscy na rozpoczęcie świętowania 25-lecia naszej wspólnoty. Zaopatrzyłem się w tym czasie
pamiątkową książkę  o historii Galilei autorstwa księdza Wojciecha.

Świętowanie rozpoczęło się od uroczystego zapalenia paschału i modlitwy, po której ksiądz Krzysztof Czerwionka zaprosił na mównicę, ks. Jana Kruczyńskiego, „ojca chrzestnego” wspólnoty Galilea. Ksiądz Jan mimo podeszłego wieku głosił z entuzjazmem i poczuciem humoru. Zaimponował mi przenikliwością myśli, niestereotypowym spojrzeniem na rolę wspólnoty w dziele ewangelizacji. Dzięki niemu uświadomiłem sobie, że modlitwa i wdzięczność Bogu za wszystko, co dla mnie sprawił i sprawia, powinna mi towarzyszyć w każdej chwili mego życia. Ksiądz Jan poruszył mnie też osobiście słowami, że potrzeba jest stworzenia szkoły medialnej i aktorskiej, która krzewi wartości ewangeliczne, gdyż obecnie środowisko ludzi mediów, aktorów, reżyserów to jest przesiąknięte laicyzmem, a często nawet wrogie wobec tradycji chrześcijańskiej, a wpływ, jaki wywierają swoją postawą na społeczeństwo, jest przeogromny. Dla mnie te słowa były o tyle istotne, że sam prowadzę zajęcia aktorskie i gram w teatrze improwizowanym.

W czasie przerwy obiadowej wybrałem się do pobliskiego Sanktuarium w Łagiewnikach, podziwiałem panoramę Krakowa z wieży widokowej, odwiedziłem też starą i nową część sanktuarium, w tym grób siostry Faustyny. Moją uwagę zwrócił napis „Jezu, ufam Tobie” w języku węgierskim, którym sam mówię i w dziesiątkach innych języków. Fakt ten zresztą nie może dziwić – sam dzienniczek siostry Faustyny to przecież najczęściej tłumaczona polska książka na świecie.
Po powrocie do Sanktuarium odśpiewaliśmy wspólnie koronkę do Miłosierdzia Bożego. Wykonanie było tak przednie, że po powrocie do domu znalazłem tę wersję koronki na YouTube i do dziś jej słucham.

Po koronce przyszedł czas na naprawdę mocne świadectwa, słyszeliśmy, jak Bóg wydobył jednego z naszych braci z nałogu alkoholizmu oraz jak w przewrotny sposób Bóg posłużył się niepełnosprawnością innego naszego brata w dziele ratowania jego rodziny i jego samego. Po każdym świadectwie z tysięcy ust rozlegał się głośny okrzyk „Chwała Panu!” i grzmiał na cały Kraków. Słowa niepełnosprawnego brata zyskały mocne uzasadnienie podczas uroczystej Mszy Świętej, na której… popsuło się nagłośnienie. Owa niesprawność czy też zawodność być może natchnęła sprawującego mszę biskupa Grzegorza Rysia, który stwierdził otwarcie, że „pomimo tego, że ewangelizujący są czasem nieudolni czy słabi, Chrystus i tak utożsamia się z nimi. "(..) ma też prawo nas zapytać czy my utożsamiamy się z Nim? Co to oznacza być z Jezusem? To znaczy podjąć Jego dzieło, nie swoje. Jego dzieło na Jego sposób. Jego dzieło to zniszczenie grzechu, a sposób to krzyż”. „"Chcesz się więc utożsamić z Chrystusem i podjąć krzyż w Jego sposób? Pamiętaj więc, że to droga, na której nie da się ominąć świadectwa takiej miłości". To prawda, nie jestem idealny i moja wspólnota też nie jest idealna, ale dlatego jestem w niej, gdyż właśnie dzięki jednostkom może wzrastać. Nie jest wielką sztuką przystać do wspólnoty, gdzie jest już wszystko "dokończone", gdzie pięknie grają i śpiewają, gdzie głoszący zarażają charyzmą i głoszą Ewangelię niczym sprzedawcy medykamentów w westernach. W takiej wspólnocie nic, tylko usiąść jak widz w teatrze i podziwiać, co jeszcze
tu ciekawego wymyślą. Na szczęście jest inaczej.  To właśnie w nieidelanej i kruchej strukturze tkwi cała istota wiary, ponieważ Jezus staje właśnie po stronie tych, którzy niosą krzyż niedoskonałości i umacnia ich, działa w ich życiu cuda. Na koniec mszy ksiądz biskup pobłogosławił pięciu misjonarzy z naszej wspólnoty, którzy wybierają się na misję do Tanzanii. Te pięć osób stało się dla nas prawdziwym symbolem wiary.


Moją posługą na Świętowaniu było noszenie krzesełek i przewiezienie ich windą na górę Sanktuarium; potraktowałem ją początkowo dość machinalnie, tym bardziej, że było tak dużo krzesełek, iż bałem się, że nie zdążę na główną mszę. Potem jednak zrozumiałem, że to posługa szczególna – dzięki każdemu krzesełku Pan Bóg ofiaruje miejsce każdemu słuchającemu jego słowa. Zastanawiam się, jak wiele miejsc zapełnił już Pan Bóg w moim domu Zmartwychwstania. A jak wiele z nich zapełni jeszcze na naszych spektaklach albo w moim przyszłym teatrze? A może kiedyś, w niebie, Jezus przypomni mi o tych krzesełkach, wejdzie na taką stertę krzeseł i zniesie jedno z nich dla mnie? No ale to takie żarty.
 
Dzień później odbył się w Krakowie dzień misyjny, w którym niestety nie uczestniczyłem, jednak przypadek sprawił, że tego dnia zostałem zaproszony do Polskiego Radia, gdzie na antenie programu 4 poproszono mnie o podzielenie się ze słuchaczami moim świadectwem, w jaki sposób dzięki sztuce, głównie sztuce teatralnej można świadczyć o Bogu. Dzięki Bogu i świadectwu, jakie włożył w moje usta, mogło usłyszeć o moim świadectwie wielu radiosłuchaczy, więc w pewnym stopniu również dla mnie był to dzień misyjny.  Dziękuję Bogu i mojej wspólnocie za to, że mogłem być z nimi w tamtym szczególnym czasie, obfitym w łaski i pełnym działania Ducha Świętego. Umocniony tym doświadczeniem nie boję się żyć w świecie, gdzie Jezus nie jest już osobą niezbędną i ludzie uczą się żyć bez niego. Ja nie chcę, życie bez Jezusa to porażka, to umieranie bez zmartwychwstawania, to cierpienie bez żadnego sensu, to szukanie prawdy i znajdowanie bezsensu. A jednak on żyje i daje mi swoje życie wciąż na nowo, każdego dnia. Dzięki Ci, Jezu.

Komentarze

Sylwia pisze…
Bardzo ładnie piszesz o tym, co kochasz i w co wierzysz. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że czerpiesz radość z tego co robisz. Nic na siłę, wszystko z serca i dobrej woli.
MariaTamara pisze…
Tak na temat misji... niedawno w Zakopanem jakimś cudem udało mi się trafić na dziewczynę, która w pobliskim kościele opowiadała o swojej misji w Afryce, pracy z dziećmi mieszkającymi w slumsach i jak robili, co mogli, aby udzielić im jakiejkolwiek pomocy, chociaż poprzez gotowanie obiadu, malowanie, zabawę... Opowiedziała też o ich podejściu do Boga i modlitwie, a raczej rozmowie, bo tam podobno Pan Bóg to praktycznie kumpel, któremu można powiedzieć, aby zwrócił uwagę bratu, bo ten się źle zachowuje. Słuchało się tego z fascynacją. Czasem myślę, że dla wiary najważniejsze rzeczy dzieją się właśnie w takich oto sytuacjach.

Dobrze, że uczestnictwo w spotkaniach w mniejszym i większym gronie osób z Galilei tyle Tobie daje:)
Unknown pisze…
Dziękuję za podzielenie się, Tamaro.
Agnieszka R. pisze…
Ciekawy wpis :)

Popularne posty