Mądry znaczy głupi





Przepraszam, za dłuższą przerwę - życie pochłonęło mnie bez reszty, a najbardziej improwizacja. Przez ostatnie miesiące przeniosłem swoje wynurzenia na blog mojego teatru improwizowanego (http://panwigwam.pl), ponieważ bardziej pasowały tam niż tu. Dziś jednak muszę umieścić wpis także w tym miejscu, gdyż to, o czym napiszę, ma o wiele większy zasięg niż sama improwizacja teatralna. Otóż w moim wpisie na stronie http://panwigwam.pl napisałem w taki sposób o statusie na scenie: „im bardziej chcesz podwyższyć swój status w scenie, tym bardziej go obniżasz”. To paradoksalnie brzmiąca, ale całkowicie zgodna z logiką zasada. Przypomnę tylko dla osób nie związanych z improwizacją: nasz status to sposób w jaki funkcjonujemy – to styl, w jakim gramy i jesteśmy odbierani przez partnera w scenie. istnieje status wysoki i niski. Na status w scenie składa się wiele czynników: poczucie własnej wartości naszego bohatera, jego ogólna kondycja życiowa, ubiór, środowisko, z którego się wywodzi. Od statusu nie da się uciec i jest to prawdą do tego stopnia, że nieudana ucieczka od prawdy o własnym statusie grozi karą w postaci jeszcze większego obniżenia statusu w scenie. Może się na przykład zdarzyć, że będziemy mówić w scenie głośno i dużo, nie dopuszczając partnera do głosu i patrzeć partnerowi w głęboko oczy. Będzie nam się wydawało, że gramy w ten sposób wysoki status, a tymczasem będzie zupełnie odwrotnie. Wyjdziemy na osobę przestraszoną, niepewną swoich poglądów. Dodatkowo nasze niezrozumienie sytuacji i statusu zahamuje rozwój sceny. Aby nie popełnić tego błędu, musimy cały czas być świadomi tego, jaki status gramy i jak jesteśmy odbierani. Tak to wygląda wewnątrz sceny.

Może się jednak zdarzyć nie w pojedynczej scenie, lecz na poziomie fabuły, że zagramy tzw. „schemat Dyzmy”. Dzieje się tak, gdy żebrak lub pijaczyna pretenduje do bycia personą z wyższych sfer. Kiedy taki scenariusz może się zrealizować? Zrealizuje się właśnie dzięki pierwszej scenie, w której bohater da się poznać jako żebrak i pijaczyna, a dalsza fabuła wywinduje go w hierarchii społecznej. Taka sytuacja jest bardziej prawdopodobna, ponieważ mamy do czynienia na samym początku z pewną prawdą i akceptujemy ją, jaka by ona nie była. W życiu spotyka się różnych ludzi, ich postaci i stereotypy im towarzyszące mamy w swojej pamięci, więc akceptujemy coś, co pokrywa się z naszą wiedzą i doświadczeniem. Każdy z nas widział nauczyciela, ale też pewnie widział żula, polityka i księdza, widział ludzi mądrych, lecz pewnie częściej tych nieco mniej ogarniętych, zatem prawdziwy będzie ten spektakl, w którym grają postaci z każdego z tych rejestrów, a nie tylko z wybranego. Zatem najpierw stanięcie w prawdzie, a dopiero potem może nastąpić ewentualny rozwój postaci.

Tymczasem często oglądam teatry, w których improwizatorzy mówią do siebie w sposób wyszukany, chwilami wręcz silą się na inteligencję. Zdarza mi się też oglądać grupy impro, które celowo i świadomie wprowadzają komizm i absurd do sceny i w ten sposób powstają sytuacje absurdalne w złym sensie, bo zbyt niewiarygodne. Oczywiście każda z historii była na swój sposób interesująca i śmieszna, jednak po zestawieniu paru historii ze sobą nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że postaci tam grające były w pewnym sensie do siebie podobne: wszyscy byli bystrzy, ogarnięci, świadomi absurdów, w których biorą udział. Bohaterowie przez duże B. A my dobrze wiemy, że w rzeczywistości tak nie jest, dlatego szukamy też na scenie przeciętności, zwyczajności, a wręcz ludzkiej głupoty, która czasem daje widzom większą satysfakcję komediową wynikającą z uświadomienia sobie przewagi intelektualnej nad postacią na scenie.

Dlaczego tak jest? Moja teoria jest taka, że wynika to z typowego „kompleksu polskiego”, który dotyczy ludzi ogólnie, a więc także aktorów impro, czyli w skrócie nie chcąc być uważanym za gorszego, uważam się za lepszego. Fundamentem tego błędu jest nieświadomość lub niespójność własnego wizerunku: np. nam niezadowoloną z życia minę, ale noszę najdroższe buty albo jeżdżę ciągle do Chicago na kursy impro, bo tam jest poziom i po powrocie nikt mi nie powie, że się nie znam. Nie ma oczywiście nic złego w rozwoju własnego warsztatu, jednak trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że że w Polsce, gdzie improwizuję, życie wygląda nieco inaczej niż w za granicą, mówi się innym językiem, a improwizacja to nie tylko nauka kreatywnych ćwiczeń, lecz także baczne i uważne obserwowanie świata i różnych ludzi wokół siebie, a nie tylko tych za oceanem. W efekcie zupełnie nieświadomie zaczynam grać pewnego wypreparowanego bohatera, często super oryginalnego, żeby nikt nie pomyślał, że na co dzień mogę być po prostu zwykłym, głupim człowiekiem. A po co? Adam Sandler, najbogatszy amerykański komik zdradził kiedyś, że tajemnicą jego sukcesu jest to, że po prostu grał kretynów, a jego konkurenci nie, gdyż obawiali się uszczerbku na swoim wizerunku. To samo dotyczy popularności Sachy Barona-Cohena i Kuby Wojewódzkiego. Zniżenie się do głupoty stanowi w ich wypadku paradoksalnie rodzaj pokory, dzięki której niejeden widz docenił ich kunszt, czując, że w rzeczywistości nie są takimi idiotami, za jakich się uważają. Taka zatem rada dla Ciebie: patrz, obserwuj i ucz się zarówno mądrości, jak i głupoty.

Komentarze

Sigrun pisze…
Coś w tym jest. Rzeczywiście czasem można dopatrzyć się takiego zgrzytu - miedzy tym, kim człowiek jest, a tym, kogo chce odgrywać. nie tylko w teatrze. W życiu też!
booksoverhoes pisze…
Dowiedziałam się tylu ciekawych rzeczy na temat, o którym wcześniej nie miałam zupełnie pojęcia :o Dzięki!
I to prawda, w normalnym życiu też często lepiej udawać troszkę głupszego niż jest się naprawdę. Nie zliczę sytuacji, kiedy takie zachowanie przyniosło lepszy skutek, niż bycie nawet nie tyle nieskazitelną, mega inteligentną osobą, co po prostu... sobą.
Herbartium pisze…
Bardzo ciekawy tekst, niezwykle uświadamiający w kwestii teatru. Sytuacja opisana przez Ciebie (Bohaterowie przez wielkie 'B') byłaby dla mnie niezwykle irytująca w trakcie oglądania spektaklu. Takie kreowanie swojej postaci może świadczyć o nadmiernym przywiązaniu do odgrywanej przez siebie roli, jest to pewnie też reakcja obronna na lęk przed... upokorzeniem? Demaskacją? Nie wiem, ale na pewno stoi to na przeszkodzie w rozwijaniu warsztatu aktorskiego.

Popularne posty