Świat idealny

Czuję się dziś fantastycznie! Jadę rowerem po bezdrożach, serce bije, aż miło, nastrój dopisuje, luksus! Zatrzymuję się, hmm.... wypadałoby się tym szczęściem z kimś podzielić... Co tu zrobić? Zadzwonię do przyjaciela! Nie.. To takie zwyczajne. Wrzucę foto na Insta! O, to już lepiej, do tego jeszcze ładny filtr i już, poszło! No, może jeszcze udostępnię na f-b, twitterze, właściwie wszędzie, gdzie ktoś zobaczy, polubi, skomentuje. A co!

Już jest, istnieje. Istny raj na ziemi! Marzenia spełniają się, wystarczy tylko śledzić, to, co się wokół dzieje w gazetach i w internecie i napawać się szczęściem, że jestem żywym uczestnikiem tych wszystkich ważnych rzeczy. Tak się składa, że jedna znajoma jest teraz na czarnym proteście i transmituje na żywo na f-b swoją "telewizję", mówiąc widzom, że to ważne, co się dzieje za jej plecami (widzę same parasolki i deszcz), a jeszcze ważniejsze, że ona te rzeczy transmituje, bo telewizja na pewno wieczorem powie, że ludzi było MAŁO,  ale gdy się pozbiera te wszystkie transmisje ludzi stojących w deszczu, to się okaże, że ludzi było DUŻO.

Mam powiedzieć szczerze, co o tym sądzę? Większej głupoty nie słyszałem. Prawda ma następującą cechę, że nawet gdy nikt jej nie mówi, pozostaje prawdą, zaś kłamstwo wykrzyczane przez wszystkich ludzi dalej pozostanie kłamstwem. To że dziecko z wadą albo zespołem Downa nie pasuje do "idealnego świata" ma być powodem, by twardo zrestartować konsolę i zacząć nową grę? Życie to nie gra i nie ma wielu żyć - JEST TYLKO JEDNO. Nie będę jednak roztrząsał kwestii aborcji, o niej się wypowiedziałem w jednym z poprzednich wpisów, chcę dziś powiedzieć kilka słów o tzw. idealnym świecie.

Na naszych oczach aktualizuje się wzorzec człowieka, przed którym ostrzegał Nietzsche: człowiek-leń pogrążony w "pełnej zmian bezczynności". Bo czy nie byłoby fajnie nic nie robić i mieć pieniądze? Do tego być sławnym, popularnym w szerokich kręgach? Kto by nie chciał? ;)

Popularność

Popularność to młodsza siostra Sprzedaży, bardzo podobna do swojej siostry, tylko trochę głupsza. Ludzie, którzy w nią wierzą to celebryci albo ludzie, którzy chcą się nimi stać. Oczywiście są ludzie, Ci osławieni celebryci, a wśród nich nawet tacy, którzy z samej tylko popularności żyją. Sprzedaż wizerunku tysiącom, a może milionom osób to marzenie wielu nastolatków i nastolatek. Pieniądze sypią się na każdym kroku: hajs za pokazanie się na ulicy, za samą obecność tu i tam, za zrobione zdjęcie. Człowiek zaczyna stawać się żywą ikoną, która zaczyna mieć w mediach swój wirtualny awatar, rodzaj pomnika postawionego przez Popularność. Wydawałoby się, że celebryta to takie chodzące marzenie już nie musi nic, problem w tym, że... to tylko marzenie.Utwierdzony w przekonaniu o byciu osobą ważną zaczyna więc nawet wypowiadać się na tematy polityczne i społeczne i tu pojawiają się pierwsze pęknięcia - okazuje się, że taki Kaszubski mądry, jak ładnie wygląda, a przystojny pan Petru nie zna się na historii ani nawet nie umie mówić poprawnie po polsku. Z wyglądem zewnętrznym celebryty też są problemy, bo choć fotografie i filmy utrwalają awatar, to realny wygląd zewnętrzny musi być z upływem wieku coraz mocniej "photoshopowany" i w ten sposób rzeczywistość i marzenie zaczynają się rozjeżdżać, celebryta trafia do piachu albo jego proch ląduje w pięknej, iście celebryckiej urnie, która jest pięknym śmietnikiem na ludzki popiół. Kto będzie pamiętał za 20 lat o tym, że była taka Paris Hilton. Cała popularność to największa głupota jaką wymyślił świat, a mechanizm jej działania jest taki sam, jak jej starszej, bardziej cwanej siostry - Sprzedaży.


Kiedy jadąc do pracy, oglądasz piękne bilboardy i reklamy wspaniałych samochodów, ubrań, smartfonów, możesz przez chwilę czuć, że świat, w którym żyjemy to niemal utopia, ktoś wykonał specjalnie dla nas te misterne fotografie i filmy, by z dobroci serca dzielić się z nami tymi wszystkimi dobrami i usługami. W sklepie dodatkowo dowiadujesz się, że za samo przekroczenie progu 20% zniżki, bo tak głosi wielki plakat. Emocje rosną. Ale koniec całego procesu jest już nieco pospolity, w kasie za 1 ciuch jednym piknięciem paypassa oddaję cztery pracowite dniówki. Ile w życiu rzeczy kupiłem, których nigdy nie założyłem? Albo po co mi był 2 lata temu tablet? Nie wiem, nie powiem Wam. Wpadłem w sidła własnej bezmyślności. Kupiłem trochę marzeń od kogoś, kto mi je sprzedał. On zainkasował hajs, a ja zostałem na skrzyżowaniu dróg, trzymając pod pachą "jego" wizję świata, nie moją...  Nie mówię, że tak jest zawsze, bo wiele razy kupowałem już rzeczy mi potrzebne i pożyteczne. Niestety często kupuję coś w nadmiarze i robię to w dużej mierze nieświadomie. "Kup teraz" to jakiś wszechobecny, hipnotyzujący przekaz, który każe być czujnym na atrakcyjne oferty, promocje i wyprzedaże tak, jak kiedyś średniowieczny człowiek był czujny i świadomy bliskości śmierci.

Sprzedaż

Świat reklam i przypiętych do nich ofert sprzedaży to równoległa do naszej, lecz nieporównywanie bardziej "idealna" rzeczywistość", do której biletem jest karta VISA lub Master Card. Załóżmy, że mam nieograniczone saldo i moim marzeniem jest podróżowanie po świecie do końca życia, oczywiście tylko po tych ciepłych krajach, a nie takich zimnych jak Polska. Słowem wieczne wakacje, drinki, słonie, inna architektura, kultura, itp. Już samo podpięcie się do tego raju powoduje, że czuję ciarki na plecach. Wspaniały to czas, więc śledzę każdy krok tego wyjątkowego procesu. Pierwszy krok -  dowiaduję się, że mój "bilet" kasuje jakiś podrzędny pracownik banku, który chłodno księguje płatność za raj i przekazuje zlecenie przelewu do innego banku w systemie Elixir Krajowej Izby Rozliczeniowej. Takie życie... No co! Siedzę już w samolocie, czekam na wylot, nagle podchodzi do mnie stewardessa i pyta, czy nie przesiadłbym się w inne miejsce, trochę mniej wygodne, bo jest tu osoba niepełnosprawna i razem z opiekunem dostali oddzielne miejsca. Nie chcę wyjść na egoistę, więc przesiadam się. W pięknym hiszpańskim mieście widzę, że hotel, w którym dostałem pokój jest 5x brzydszy niż na zdjęciach. Widzę, że miasteczko, gdzie jestem, to nie sama plaża, wokół mnie ludzie chodzą do pracy, naprawiają dachy, widzę pokojówkę, która zmienia pościel, recepcjonistę, który z nudów gapi się w telewizor tak samo jak polski recepcjonista. Nuda...Pora dostarczyć sobie wrażeń, kupić pamiątki, ale po co, przecież nie zamierzam wracać, będę wiecznym podróżnikiem. Otóż nie. Nie będę. Musze wrócić, podzielić się, w jakiś niewytłumaczalny sposób zrezygnować ze swojego egoizmu i być dla kogoś, kogoś, kogo znam, dla ludzi, których znam i którzy mnie potrzebują.

Jak to się dzieje, że jestem świadomy tego mechanizmu, a jednak cały czas mu ulegam? Powodem jest moja "nowoczesna" kondycja duchowa. Potrzebuję nowego częściej i intensywniej niż moi przodkowie sprzed 100 lat. Mam nowy telefon, tymczasem moje stare telefony były kiedyś w gablotach na największych wystawach telekomunikacyjnych, a dziś kurzą się zapomniane w szufladzie. Moje potrzeby, tfu! - moją chciwość podsyca ostra rywalizacja ekonomiczna, która generuje mi coraz to nowe pseudopotrzeby i pseudoprodukty, które mogę mieć teraz lub na kredyt.  Ta rywalizacja dawno straciła z pola widzenia cel. Pożądanie tylko na początku skupia się na przedmiocie pożądania - jak napisał Rene Gillard w książce - "Kozioł ofiarny". Ten pierwszy etap trwa, dopóki nie rozejrzymy się wokół siebie. Wtedy następuje drugi etap rozwoju chciwości - rywalizacja, co oznacza, że z upływem czasu chcemy mieć coś nie dla siebie, ale "więcej od innych". To już jest prymitywne. Niestety to jeszcze nie koniec. Gdy rywalizacja nabiera na sile, ludzka chciwość wchodzi na trzeci w trzecią, ostatnią, najbardziej prymitywną fazę:  "chcę mieć więcej, niż możesz mi dać"". W tym raju chciwości, na najwyższej chmurce, zasiadają bankierzy, komornicy i właściciele chwilówek.
I co? Popsułem komuś zakupy? Magia prysła? Trudno, trzeba żyć dalej. Ja tam jestem szczęśliwy i nie muszę dołączać zdjęcia na dowód :)

Komentarze

Popularne posty