Wizualizacje

Zbieram materiały na rozdział o kategorii czasu w opowieści, ale co chwila wydaje mi się, że jestem na ten temat za głupi, że jest jeszcze za wcześnie.

Cały czas dręczą mnie fundamentalne pytania. Gdzie się zaczyna, a gdzie kończy się czas mojego opowiadania? W ogóle nie należę do zbyt cierpliwych ludzi.

 A gdybym tak przestał istnieć? Nawet teraz. Czy wszystko "po" byłoby inaczej, czy świat biegłby sobie spokojnie dalej?

Nieistnienie wcale nie jest mi takie obce, na przykład moja pamięć sięga zazwyczaj 10 minut wstecz potem długa przerwa, długie nic aż do dzieciństwa. Jest takie wspomnienie, które sobie zawsze rekonstruuję: w podstawówce na meczu kolega, którego imię też pamiętam, chcąc uniknąć straty piłki, kopnął ją wysoko do góry. Nic w tym specjalnego, ale to obiecałem sobie kiedyś, że będę sobie tę chwilę przypominał co jakiś czas, w ten sposób podzieliłem moje istnienie na dziwne interwały. Czasem trwające miesiąc, czasem kilka lat. Wiele rzeczy zapomniałem, to jednak pamiętam.

Czas inaczej biegnie, gdy czuję bliskość świętości, świętego miejsca, świętych ludzi. Kilka dni temu miałem sen o mariawickich duchownych modlących się przed tabernakulum w swojej świątyni przy Forcie Wola. Stali nieruchomo z dłońmi  splecionymi w modlitwie. Gdy odwróciłem wzrok i na nowo spojrzałem na nich, nagle każdy z nich mierzył ponad dwa metry, ale dalej stali nieruchomo.
Tymczasem po placu przed kościołem chodziła równie wysoka, a nawet wyższa od nich kapłanka mariawicka. Wszytko pasowałoby do siebie i nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przecież niektórzy mariawici wyświęcają na kapłanów także kobiety, ale  ta kobieta była inna. Otóż rzuciła się nagle na jakiegoś przechodzącego człowieka, złapała i zaczęła go jeść, zjadła mu głowę, szyję, jedno z ramion. Potem zaczęła biec na mnie. Finału pościgu nie pamiętam, bo ze strachu się obudziłem. Przerażające, prawda?

Dziś kolejny złowieszczy omen. Marlon Brando w roli łowcy głów  "obudzony ze snu" przez Jacka Nicholsona, który grał koniokrada. Tropiciel budzi się ze snu, po czym słyszy z ust koniokrada: "Wiesz, co Cię obudziło? Poderżnąłem Ci gardło..." W kilku sekundach całe życie przed oczami, narodziny świadomości, odebranie słów, przerażający strach, a dopiero potem śmierć, nieświadomość, nawet bez sekundy na odczucie bólu. Mikro-czas przepływu jakiegoś niezrozumiałego do końca sensu.

Wczoraj film psychologiczny "Blind". O niewidomej kobiecie, która pamięta, jak to było, gdy jeszcze  widziała. Kultowe: "kiedy siedzę, wydaje mi się, że przychodzi do mnie i patrzy na mnie".

Tymczasem ja odpuszczam, relaksuję się, godzę się z czasem i z jego upływem, może on też wreszcie się ze mną zaprzyjaźni?

Komentarze

Anonimowy pisze…
Gdybyś przestał istnieć - co zresztą dotyczy każdego z nas - świat nie byłby taki sam. Dla ogółu, dla wielkiego świata, wszystko pozornie zostałoby takie samo. Ale wiele, bardzo wiele małych światów już nigdy nie byłoby takich samych. Pozostałyby mniejsze lub większe pustki w wielu sercach, wielu życiach. Zwykle sobie nie uświadamiamy jak wiele znaczy jedna osoba, drobne słowa, gesty, drobne codzienności - dopóki tego nie stracimy. Ale to wszystko jest znaczące i nawet jeśli czas leczy rany, to ślady osób, które kiedyś kochaliśmy, zostają w nas na zawsze, nawet gdy tych osób nie ma już z nami.

Każdy człowiek ma większy wpływ na ten świat niż mu się wydaje. Kilka dni temu pewne zdarzenie uświadomiło mi, jak jeden nic nie znaczący gest ze strony drugiej osoby może zmienić nastrój człowieka. A takich nieznaczących gestów wykonujemy dziennie tysiące. Zmieniamy świat, nawet o tym nie wiedząc. Samym tym, że jesteśmy. I to jest piękne, ale też nakłada na każdego z nas ogromną odpowiedzialność.

A z czasem nie trzeba się godzić, tylko podać mu rękę, uśmiechnąć się i pobiec za nim naprzód - bo kto wie, jakie wspaniałe niespodzianki kryją się za kolejnym zakrętem? :)

Popularne posty