Marsz

Dziś zostałem uczestnikiem marszu. Opierałem się długo, iść, czy nie. Nie lubię bagna, w którym pływają skrajne emocje, a pochody i wiece takimi właśnie zlepkami emocji bywają. Jednaka dałem się przekonać, a dokładniej przekonał mnie do tego fakt, że jestem już silniejszy i bardziej zdystansowany doi świata, że nie zarażam się byle emocjami i nie czuję strachu przed gęstością uczuć. Po prostu przyjmuję je, bo je ROZUMIEM. Zgodnie z moimi oczekiwaniami było dużo ludzi, dużo więcej niż myślałem i  podały media nieprzychylne uczestnikom marszu. Nie padły żadne obraźliwe słowa, nie było też awantur. Wśród ludzi zebranych na mszy na Pl. Trzech Krzyży dostrzegłem Węgrów, pocieszyło mnie to.

Jednak nie do końca czułem się uczestnikiem i jakoś nie mogłem się do tego wszystkiego dopasować. Szukałem wśród ogólnie brzmiących słów kapłana czegoś dla siebie, czegoś potrzebnego mi własnie teraz i coś takiego usłyszałem. Wśród abstrakcyjnie brzmiących wyrażeń jak Ojczyzna, Naród, Demoralizacja, Kłamstwo usłyszałem słowo bezczynność. Czy ja jestem bezczynny? Często tracę czas na głupoty i walczę z nieuporządkowaniem, ale właśnie zdało mi się, że usłyszałem słowo, które pasuje do mnie - bezczynność. Co robiłem, gdy oskarżano księży o udział w gejowskim lobby na łamach Newsweeka? Co robiłem, gdy tłumy czekały, by pożegnać zmarłego tragicznie ś.p. Lecza Kaczyńskiego? Nie czułem, nie mogłem poczuć, bo nie angażowałem się, pozostawałem bierny na emocje, które towarzyszyły walce innych ludzi o prawdę. Podczas gdy oni przeżywali to całymi sobą ja, szczerze mówiąc, traktowałem to wszystko jako spektakl  mimo wielu dni spędzonych na obserwowaniu wszelkich okoliczności i uroczystości.

Dlaczego zatem uczestnictwo? Czy to próba ocalenia prawdziwego siebie przed zwykłą imitacją życia, przed dalszym kopiowaniem i naśladowaniem? Koniec ery aktorstwa w moim życiu? Sądzę, że tak, coś się wypełniło.W dalszym ciągu widzę przed oczami słowa Nietzschego: "bohater zejdzie ze sceny, a jego miejsce zajmie autor". Aktorem będzie nie tylko człowiek udający życie na scenie, będzie nim człowiek udający pracę, udający miłość i udający patriotyzm podczas pełnienia funkcji władzy państwowej; udawanie jako gra z publicznością, która nie wierzy w prawdę, ale dla pewnej poprawności obyczajów domaga się zachowania prawideł gry, by pozory zostały zachowane, a zbyt podejrzliwi ludzie ośmieszeni.

Pytanie należałoby postawić zatem tak: czy możliwe jest, by ten paskudny, nic nie warty aktor będący zwykłą skórą, robotem oraz by ta gra, która jest zwykłą atrapą, wydmuszką życia wreszcie się skończyły? Czy bohater może wejść jeszcze raz na scenę? Odpowiedź jest prosta - bohater potrzebuje przeszkody, jakiegoś smoka, którego musi pokonać, by uratować piękną. Nawet jeśli piękną okaże się piękna dusza, którą dotąd więził w skórze i kościach aktorzyny pędzącego tani żywot nawet, jeśli jest to żywot za grube pieniądze. Bohater z blizną jest zahartowaną stalą - jest żelaznym ogrodem cnót, z których dziś żadna, prócz wiary nie ma pozytywnych konotacji. W świecie, gdzie nadzieję nazywa się naiwnością i strachem, gdzie miłość jest niepotrzebną ofiarą i cierpieniem, wiara wciąż jest jeszcze możliwa. Jest jak fundament, na którym kiedyś wzniosę mój dom i dzięki temu nigdy się już nie zachwieję i zwyciężę.

Komentarze

Popularne posty